Wańkowicz pisał o polskich dworach, które przyjmowały kształt zbliżony wyglądem do litery M – w miarę potrzeby dobudowywano kolejne skrzydła dla nowych pokoleń. A jaki kształt ma dzisiejsza rodzina?
– Po ślubie zamieszkaliśmy na swoim, dawaliśmy sobie radę sami – mówią Paulina i Maciej Kurzajewscy, znani dziennikarze telewizyjni.
– Jednak po jakimś czasie uświadomiliśmy sobie, że bardziej odpowiadałby nam dom wielopokoleniowy. Wraz z teściami sprzedaliśmy swoje mieszkania i zamieszkaliśmy we wspólnej willi. Najważniejsze, że dziadkowie czują się potrzebni i dowartościowani, a dzieci uczą się szacunku dla osób starszych. To wspaniała lekcja miłości.
Do niedawna w Polsce rodziny wielopokoleniowe były zjawiskiem powszechnym, od jakiegoś czasu jednak zaczyna dominować model rodziny nuklearnej. Trend ten nie odzwierciedla naszego deklaratywnego stosunku do osób starszych. Jak wynika z badań CBOS z 2009 roku, ponad dwie trzecie społeczeństwa uznaje rolę osób starszych w przekazywaniu obyczajów oraz wiedzy i doświadczenia, które jest ich największym walorem. Tyle samo nie zgadza się z twierdzeniem, że są oni nieproduktywni i nie widzi w nich ciężaru dla społeczeństwa. Dlaczego więc liczba rodzin wielopokoleniowych w Polsce spada? Oprócz czynników historycznych, mają na to wpływ: nasza większa mobilność, łatwiejszy dostęp do mieszkań, zmiana poglądów i atomizacja populacji. W latach 90. młodzi masowo wyjeżdżali za chlebem z rodzinnych wsi i miast – ci dzisiejsi 30-latkowie mieszkają więc setki kilometrów od swoich rodziców. Dodatkowo, przy ogromnej liczbie studentów planujących wyjazd z kraju model rodziny wielopokoleniowej odnowi się może za kilkaset lat.
Wciąż jednak miliony trzypokoleniowych (i większych) rodzin mieszkają pod jednym dachem. Czasem decyduje o tym przyzwyczajenie, czasem problemy dzieci – po rozwodzie czy w trudnej sytuacji życiowej szukają one schronienia u rodziców. Czasem to kwestia wygody – dziadkowie w formie darmowej opieki nad dziećmi, a czasem potrzeba zaopiekowania się chorymi rodzicami. Ostatnio doszedł do tego kryzys: we wspólnym gospodarstwie jest taniej.
Co tu jednak mówić o rodzinie wielopokoleniowej, skoro gros 30-latków w ogóle nie chce zakładać rodzin. – Mieszkanie „na próbę” przeciąga się w nieskończoność i wynika raczej z chęci wyrwania się od rodziców. Młodzi nie potrzebują ich pomocy w robieniu kariery – mówi Wojciech Warecki, psycholog i współautor poradników. – Zupełnie nie myślą o tym, że za 20-30 lat zostaną na świecie sami, bo nie będą mieli dzieci.
DZIECI W MODZIE
Z drugiej strony rośnie moda na dzietność – głównie wśród wykształconych i zamożnych. – Stygmat rodzin wielodzietnych odchodzi w niepamięć, teraz posiadanie licznej rodziny świadczy o przynależności do elit społecznych – twierdzi prof. Barbara Smolińska-Theiss, pedagog społeczny z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej.
Rodziną rządzą dwa dynamizmy: do siebie i od siebie. – Do siebie, by spajać, chronić, wychowywać, sprawować kontrolę nad dziećmi. Od siebie – by wychować dzieci nie tylko jako syna czy córkę, ale także na przyszłego męża czy przyszłą żonę, obywatela i pracownika – podkreśla prof. Smolińska-Theiss. Zaskakujące są wyniki ostatnich badań, które pokazują, że w tradycyjnych rodzinach południowoeuropejskich (Włochy, Hiszpania, Portugalia) rodzi się coraz mniej dzieci. Dominują tam „mamuśki-kwoki”, które chcą dzieci zatrzymać dla siebie. Wychowują je w sposób nieelastyczny („elastycznie” oznaczałoby zgodnie z kolejnymi etapami rozwoju dziecka i w otwartości na kolejne jego potrzeby oraz fazy wdrażania do życia społecznego) i zaborczy – niechętnie wypuszczają je spod swoich skrzydeł, by zakładały swoje rodziny. Te matki nie potrafią odciąć pępowiny i zbudować swojego życia niezależnie od dzieci. Dlatego w tych krajach drastycznie spada dzietność. Jej wzrost zauważono zaskakująco w krajach północnoeuropejskich. W Szwecji trzecie i kolejne dziecko rodzą kobiety wykształcone, samodzielne, po trzydziestce. – Tam rozumieją, że dzieci dopełniają życie człowieka – mówi Barbara Smolińska-Theiss. – Ponadto badania pokazały, że tak jak wolontariat, tak i dzietność jest cechą bogatych krajów.
Zmienia się podejście do dzieciństwa. Kiedyś dzieci chowano pod kloszem, teraz dominuje zasada Korczakowska: „Dziecku trzeba pomóc, by w trudzie i odpowiedzialności budowało swoją biografię”. Dzieci muszą być samodzielne, wtedy kwestia mieszkania wielopokoleniowego czy to pod jednym dachem, czy osobno, będzie bez znaczenia. Nie będzie bowiem mowy o uzależnieniu.
WIEK DIALOGU RODZINNEGO
Duży wpływ na myślenie człowieka ma otaczająca go architektura. – Blokowiska to przestrzeń odspołeczna i antypokoleniowa – mówi Wojciech Warecki. – Komuniści budowali domy w pegeerach tak, by ludzie żyli w zatomizowanych rodzinach. Rozbicie rodziny wielopokoleniowej miało jasny cel: pozbawić ludzi korzeni i uczynić ich poddanymi ustroju. Nic innego nie robią dzisiejsze korporacje: dla nich najlepszym pracownikiem jest singiel homoseksualista. A nic tak nie zmienia poglądów człowieka jak dom z ogródkiem: myśli się wtedy, jak go zapełnić rodziną i stawia na mieszkanie w nim, a nie wyłącznie na nocowanie.
Wielopokoleniowa rodzina może mieszkać pod jednym dachem, a więzi między jej członkami mogą być nikłe. Może także mieszkać osobno, a relacje będą silne. – Wielopokoleniowość nie wiąże się z miejscem – przyznaje Wojciech Warecki. – Wielopokoleniowość to relacje. Miejsce może temu sprzyjać, ale najważniejsza jest miłość i wola. Bo żeby pomagać chorej babci, nie wystarczy jej kochać. Trzeba mieć jeszcze wolę do podjęcia trudu opiekowania się nią na co dzień. Syn nie mieszka z nami, ale wystarczy kilka minut rozmowy telefonicznej dziennie, żeby podtrzymać relacje. Wielopokoleniowość może być mentalna, wirtualna. Znam osobę, która od 30 lat mieszka w USA, a z 90-letnim ojcem w Polsce ma codzienny kontakt.
Wiek XIX był wiekiem dziadków. Wiek XX – wiekiem dziecka. Wiek XXI to wiek dialogu rodzinnego. – Rośnie pokolenie przyjaźni rodziców i dzieci. Dzieli je obecnie mniejszy dystans, a więcej łączy: język, moda, muzyka – mówi prof. Barbara Smolińska-Theiss. – Kiedyś wyłącznie rodzice uczyli dzieci. Dzisiejsza cywilizacja to wspólnota ucząca się. Jedno pokolenie jest mocniejsze w tradycji, wiedzy historycznej, inne w technice, inne w kulturze – każde pokolenie może dać coś drugiemu. I na tym polega wielopokoleniowość.
– Diabeł kocha samotnych. Samotny ulega jego podszeptom, manipulacjom, pokusom. Staje się mizantropem – przyznaje Wojciech Warecki i dodaje: – Rodzina wielopokoleniowa to najbardziej sprzyjające środowisko wychowawcze. Babcia i mama dają poczucie bezpieczeństwa, to świat emocji, kindersztuba, wzór kobiecości. Ojciec i dziadek to tradycja, normy, nauka wychodzenia w świat. Relacja między matką i ojcem to wzór budowania relacji damsko-męskich. Relacja rodzice-dziadkowie daje wzór opieki, miłości. W rodzinie wielopokoleniowej człowiek uczy się tradycji: narodowej, religijnej, kulturowej, uczy, się także komunikacji i rozwiązywania konfliktów. Każdy członek rodziny wyznacza inne granice kontroli nad dziećmi i wnosi do tych wspólnych relacji coś innego. Kiedy małżeństwo się pokłóci, może się do siebie nie odzywać tygodniami. A w rodzinie wielopokoleniowej zawsze znajdzie się mediator, który obserwuje z boku i nie pozwoli na konflikt. Zwykle jest to babcia. Mówi się, że to odejście od modelu rodziny wielopokoleniowej, odejście od babci zapoczątkowało profesję psychologa. Tyle że on słucha, bo mu za to płacą, a ona – z miłości.
RAZEM CZY OSOBNO
Idealna babcia jest ciepła i wyrozumiała. Doświadczenie życiowe wykorzystuje w opiece nad wnukami. Jest ostoją domu. To rodzinne pogotowie psychologiczne. Powie, co ma się znaleźć w koszyczku wielkanocnym. Jest specem od kindersztuby. To kobieca intuicja, empatia i wrażliwość – potrzebne i małemu, i dużemu. To najlepszy na świecie słuchacz. To chodząca cjerpliwość – a ta jest codziennym wyrazem miłości. – Wyczerpanym pracownikom korporacji radzę: traktuj siebie tak, jakby cię traktowała babcia – mówi Wojciech Warecki. Dziadek opowie o honorze i kampanii 1939 roku. Jest mistrzem świata w spacerowaniu z wnukami. O ile ojciec jest zapracowanym menedżerem rodu, o tyle dziadek – szefem rady nadzorczej: nie wtrąca się, ale stwarza jej warunki funkcjonowania. Matka to świat emocji, ojciec – świat wartości. Bez jednego z tych ogniw człowiek robi się dziurawy. Matce trudno wypełnić lukę po ojcu i na odwrót. A jeśli dzieci mają dodatkowo kontakt z dziadkami, są bogatsze. – Wychowują mnie rodzice, ale dziadkowie mają ogromny wpływ na moją osobowość – mówi Joanna Faryna, wnuczka siostry Jana Kobuszewskiego. – Od nich nauczyłam się szacunku dla pracy i ludzi. Ich udział w powstaniu sprawia, że i dla nas Warszawa jest ważna. Są dla mnie autorytetem moralnym. Kiedy nie wiem, jak się zachować, wyobrażam sobie, co by zrobili na moim miejscu – przyznaje. Nie mieszka z dziadkami, ale ma z nimi częsty i głęboki kontakt.
Beata Konecka z mężem zamieszkali z „młodymi”. – Z wnukami szalejemy za sobą, a przy okazji odciążamy dzieci w prowadzeniu domu – mówi. – Mogą od czasu do czasu wyjść na randkę, a i my często wybywamy. Nie obywa się bez konfliktów, ale dialogiem można wszystko – przyznaje.
W podjęciu decyzji, czy z rodziną wielopokoleniową mieszkać razem, czy osobno, kluczowe są możliwości lokalowe. Duży dom pozwala na jednoczesne poczucie bliskości i samotność w swoim kącie. Na małej powierzchni więzy rodzinne zamieniają się w zgrzyty rodzinne. – Innym warunkiem współżycia jest uznanie swoich ról: dzieci zaakceptowały nasze prawo do rozpieszczania wnuków, a my nie ingerujemy w ich wychowanie i respektujemy ich metody wychowawcze – opowiada Beata Konecka. Sercem domów wielopokoleniowych jest stół. Ważne, by każda gospodyni miała swoją kuchnię, ale wspólne posiłki są nie do przecenienia. – Umówiliśmy się, że jeśli dziadkowie serwują pomidorową w tradycyjnym wykonaniu, to ze zdrowym ryżem – mówi Paulina Kurzajewska. Ale żeby sprawić teściowi przyjemność, smaży mu kotlety na tłuszczyku. Jednocześnie namówiła go, by rzucił palenie i zaczął spacerować po lesie.
W konfliktach ważne jest rozeznanie w ich kalibrze. – Kiedy z teściową nie zgadzamy się, czy w ogrodzie sadzić bratki, czy rododendrony, sadzimy oba gatunki. Ale w kwestii wychowania dzieci jesteśmy nieugięci – przyznaje prezenterka.
Halina Piątek jest przeciwna mieszkaniu z dziećmi i wnukami. – Pracujące mamy potrzebują wsparcia dziadków i jeśli to możliwe, trzeba pomagać. Nie należy jednak zapominać o sobie. Niestety, mieszkając z dziadkami, dzieci Czasem się zagalopują i nazbyt dziadków wykorzystują. Staram się być asertywna. Ale przyjaciółka, mimo że jest świetnie zorganizowana, nie pamięta, kiedy ostatnio była w teatrze. Bardzo kocham rodzinę, ale coraz częściej zazdroszczę babciom, które mogą odwiedzać wnuki wtedy, kiedy mają na to ochotę – mówi pani Halina. Wtóruje jej Jadwiga Wójcik, także babcia: – Pamiętam jeszcze, jak teściowa przynosiła mężowi obiadki, choć z nami nie mieszkała. To zniszczyło nasze małżeństwo. Jestem za tym, by młodzi żyli na własny rachunek. A i ja mam prawo do prywatności. Teściowie i rodzice powinni dawkować swoje towarzystwo i nigdy nie sprawiać wrażenia, że przychodzą nie z wizytą, ale z wizytacją. Nawet jeśli mam odmienne zdanie na temat prowadzenia domu czy wychowania dzieci, zostawiam je dla siebie. Radzę tylko, kiedy jestem o to proszona.
Elżbieta i Krzysztof Paluchowie mieszkali z teściową. – Życie wśród ludzi wywodzących się z. różnych kultur, pokoleń i reprezentujących różne oczekiwania wymaga wielu kompromisów, często wręcz ograniczeń i z pewnością uczy dyplomacji. Dzieci musiały dostosować się do różnych preferencji babci, z kolei ona wiedziała, że nie może prawić morałów. Nie da się przecenić roli babci: dała moim dzieciom to, na co ja często nie miałam czasu. Dzięki niej zjazdy rodzinne były imponujące – zjeżdżały jej pozostałe dzieci ze swoimi dziećmi, każdy przywoził coś na stół. Teraz, gdy babci nie ma, nie wyobrażamy sobie, że można spędzać święta inaczej niż rodzinnie – mówi Elżbieta.
JAK PRZEŻYĆ W RODZINIE
Kluczem do pokojowego współistnienia jest komunikacja. Nie wystarcza wydawać komunikaty: „żarówka się przepaliła”, „trzeba kupić chleb”.
– Koniecznie należy ustalić warunki finansowe, by żadna z rodzin nie żyła na koszt innej – mówi Elżbieta Paluch. – Kiedy młoda żona wprowadza się do gospodarstwa, nie powinna czuć, że jest w nim na doczepkę. Teściowie – by dać szansę młodej rodzinie na okrzepnięcie – muszą „wziąć na wstrzymanie” z komentarzami, nawet jeśli mają rację, – dopowiada. Dobrze jest ustalić obowiązki: w jakich dniach i godzinach dziadkowie zajmują się wnukami, w jaki sposób wnuki opiekują się potem dziadkami, kto przygotowuje główne posiłki. – Należy znaleźć wspólne pole do działań, ale i uszanować cudzą prywatność. Ważne też, by każdy miał swój kąt. Dobrym układem są dwa wejścia do domu, osobne piętra, a już na pewno odrębne pomieszczenia kuchenne i sanitarne – mówi Elżbieta.
Należy pamiętać, że dorośli mają prawo żyć własnym życiem. To, że seniorzy są skłonni do poświęceń, nie znaczy, że nie mają własnych spraw, przyjaciół, hobby. Różnica wieku między dziadkami i wnukami stwarza czasem pole do nieporozumień. Rodzice jako środkowe ogniwo powinni uwrażliwiać jednych na potrzeby drugich. Ale i oni powinni dbać o siebie – od ich samopoczucia zależy satysfakcja innych członków rodziny. A przede wszystkim należy czerpać korzyści z mieszkania pod jednym dachem z babcią, która przekaże historię rodziny, wnukiem, który nauczy obsługi najnowszej komórki i z tatą, który zabierze na wycieczkę za miasto.
Pojęcie rodziny wielopokoleniowej wymyka się i definicjom, i statystykom. – Nie wiadomo, czy rodzina wielopokoleniowa to taka, która prowadzi wspólne gospodarstwo, czy taka, która zamieszkuje pod jednym dachem, ale prowadzi odrębne gospodarstwa. Czy zakłada mieszkanie z dziadkami, czy ze stryjostwem też. Nie są w związku z tym prowadzone żadne statystyki dotyczące rodzin wielopokoleniowych – mówi prof. Barbara Smolińska-Theiss. Ze społecznego punktu widzenia najważniejsze są relacje. Niezależnie od tego, czy mieszka się razem czy osobno, kluczowe są spotkania, telefony, rozmowy.
Monika Odrobińska
Tekst pochodzi z TygodnikaNiedziela
4 kwietnia 2009