Czasami, a zwłaszcza w wakacje, szatan kusi nas, żeby odpocząć nie tylko od nauki i pracy, ale także od modlitwy. Nie zapominajmy, że wszystko, co przynosi nam radość, otrzymujemy od Pana Boga. Czy nie powinniśmy odpowiedzieć na Jego miłość? Czy można w wakacje zaprzestać modlitwy? Początek wakacji i już tyle emocji. Miał być odpoczynek. Mama mówiła o nim tyle razy, zwłaszcza Weronice, która pod koniec roku szkolnego straciła wszelkie chęci do nauki.
– Mamo, już mi się nie chce – markotniała z dnia na dzień na myśl, że trzeba znowu odrabiać zadane lekcje. Chodziła zrezygnowana po mieszkaniu, powłócząc nogami. Wałęsała się bez sensu i bez przerwy ubolewała nad sobą.
– Wytrzymaj. Już tylko trzy tygodnie – pocieszała ją mama. – A potem czeka was odpoczynek.
Słowa te może i dawały jej jakieś pocieszenie, ale na zewnątrz nie było tego widać. Szymon – wręcz przeciwnie, gdy tylko usłyszał cokolwiek o wypoczynku, o wakacjach, ożywiał się niesamowicie. Reagował wtedy szybciej niż normalnie. Czasami aż podskakiwał z podniecenia.
– Pojedziemy do cioci Krysi?
– Chyba tak – mama nie chciała powiedzieć tego jednoznacznie. Lubiła pozostawiać swoje pociechy z odrobiną niepewności. Później mogła przyglądać się wielkiej radości, a w razie gdy coś nie doszło do skutku, miała zawsze argument, że niczego nie mówiła na pewno.
Ciocia Krysia mieszkała nad samym morzem, dosłownie trzy minuty marszu od furtki do plaży. Jeździli tam co roku. „Młody”, pytając, upewniał się tylko, bo któregoś dnia podsłuchał rozmowę telefoniczną i wiedział, że został nawet ustalony dokładny termin wyjazdu. To miał być początek lipca. Od zakończenia nauki w szkole miały minąć dwa tygodnie. Gdy tylko otrzymał świadectwo ukończenia pierwszej klasy, zaczął odliczać czas. Na dużej kartce papieru wypisał piętnaście liczb w kolejności od największej do najmniejszej i codziennie skreślał jedną, by wiedzieć, ile jeszcze dni do upragnionej wyprawy.
Sprawa skomplikowała się nieco, gdy przekreślonych było już dziewięć liczb. Po południu zadzwonił telefon. Szymon był najbliżej, więc odebrał. Jakiś znajomy głos prosił o tatę. Tata nie mówił wiele, raczej słuchał. Na koniec zapytał tylko:”Kiedy?” i powiedział tajemnicze: „Nic ma sprawy”, po czym odłożył słuchawkę. To „nie ma sprawy” zburzyło cały ustalony liczbami porządek – oznaczało poważną sprawę, której Szymon nie przewidział i która to wprowadziła wiele zamieszania. Okazało się, że kolega taty znalazł się w szpitalu i tata musi jechać w podróż służbową. Wszystko byłoby dobrze, gdyby było wiadomo, jak długo wyjazd potrwa, a tego nie mógł określić nikt.
– To zależy – tata tłumaczył mamie – może dwa, może trzy dni, ale może tydzień lub dłużej.
– A co z naszym urlopem?
– W najgorszym razie pojedziecie sami.
– Chyba żartujesz?
– Nie ma innego wyjścia.
Mama nawet nie chciała tego słuchać. Tata dzwonił z delegacji dwa razy dziennie, wciąż jednak nie znał odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Szymon skreślił na swojej kartce ostatnią liczbę – zero. To był piątek, dzień planowanego wyjazdu. Wieczorny sygnał telefonu postawił całą trójkę na baczność. Ich uszy przylgnęły do słuchawki.
– Udało się, właśnie skończyłem – to dzwonił tata.
– Kiedy wracasz? – mama ucieszyła się tą wiadomością.
– Nie chcę jechać nocą. Prześpię się i wrócę jutro na obiad.
– Co z wyjazdem? – gdy mama postawiła tacie to pytanie, Szymon czuł, jak zaczyna mu brakować powietrza.
– Możemy jechać nawet jutro. Zdążysz spakować rzeczy? – Szymon złapał głęboki oddech i odsunął się od słuchawki. Wszystko było teraz w rękach, a raczej w ustach mamy. Aż nachylił się, jakby chciał jej pomóc w wypowiedzeniu tego jednego słowa.
– Zdążę – powiedziała mama, patrząc na wyczekujące tej odpowiedzi dwie pary oczu. Dzieci już nie słuchały dalszej rozmowy. Krzyknęły jednocześnie „Hura!” i zaczęły biegać z radości po całym mieszkania.
– Dobrze się składa, że akurat dzisiaj dobrnęliście do tego fragmentu – powiedziała mama, kiedy wieczorem razem usiedli w dużym pokoju i rozmawiali na temat historii Jakuba.
– Dlaczego tak mówisz? – Weronika zmarszczyła brwi.
– Tak sobie pomyślałam, że zupełnie podobnie musiał czuć się Jakub, gdy zbliżał się już do swojego rodzinnego kraju.
– Mama chwilę zaczekała. Ani Szymon, ani Weronika nie podjęli rozmowy. Prawdopodobnie nadal nie dostrzegali podobieństwa między ich sytuacją a sytuacją Jakuba, więc kontynuowała: – Mam nadzieję, że pamiętacie trudności, które przeżywał Jakub, zanim udało mu się opuścić dom Labana?
– Pamiętamy. Oczywiście, że pamiętamy – Isia z całą stanowczością zapewniła mamę. Jak zwykle w takich momentach sprawa szła o to, kto z nich pierwszy pojmie tok rozumowania. Szymon koncentrował się, jak tylko mógł. Był przecież o dwa lata młodszy, ale zazwyczaj to on takie wyścigi wygrywał. Na starcie pozwalał jednak błysnąć Weronice.
– Marzył o powrocie do kraju rodzinnego i kiedy już udało mu się opuścić dom Labana, pojawił się pized nim równie poważny problem. Wiecie jaki?
– Czy Ezaw go przyjmie – teraz do głośnego myślenia dołączył Szymon.
– A mógł go nie przyjąć? – mama chciała sprawdzić, czy pamiętają bardziej odległe, czytane już dawno historie.
– Mógł – przytaknął Szymon. Dobrze pamiętał, jak Jakub podstępnie zdobył błogosławieństwo, które należało się Ezawowi. Krótko przypomniał Weronice tamten fragment i mama mogła powoli posuwać się dalej.
– I zobaczcie, do końca nie wiedział, jak Ezaw go potraktuje. Mogło być różnie. Jakub doskonale zdawał sobie z tego sprawę i pewnie bardzo się bał. Uda mu się wrócić do rodzinnych stron czy też nie?
– I udało się – Szymon już nie wytrzymał tego powolnego tempa.
– My też mieliśmy teraz sześć dni takiej niepewności, ale się udało.
– Tak jak Jakubowi – Isia chciała postawić kropkę nad „i”.
– Podobnie – mama się uśmiechnęła.
– Zupełnie podobnie – powiedzieli jednocześnie.
Tata przyjechał nawet nieco wcześniej. Wszystko już było gotowe. Potem kilkugodzinna podróż, kolacja i ta pierwsza noc, która nie chciała się skończyć. Od rana powitało ich słońce i gdy tylko na zewnątrz powiało ciepłym wiatrem, stali przy furtce gotowi do wyjścia. Szymon trzymał w jednej ręce koc, a w drugiej wiaderko z łopatkami. Uwielbiał budowanie zamków z piasku. Weronika niosła parawan i dmuchane koło ratunkowe. Czekali tylko na sygnał zezwalający i biegiem ruszyli w kierunku plaży.
Czas mijał szybko i nawet nie spodziewali się, że wodno-piaskowe zabawy zostaną im przerwane. Szymon akurat przystąpił do budowania mura obronnego, gdy mama zawołała, by kończył zabawę.
– Dlaczego? Zostańmy tu jeszcze. Nie jestem głodny.
– Musimy iść na Mszę świętą.
– Akurat teraz? – Szymon zrobił skwaszoną minę i przyglądał się rodzicom, którzy zdążyli już zwinąć parawan i złożyć koc.
– Tutaj jest tylko jedna Msza, dokładnie za pół godziny.
– Maaaamo – powiedział, przeciągając to słowo.
– Co, Szymciu?
– Jest tak dobrze. Zostańmy jeszcze.
– A Msza święta? Nie chcesz iść do kościoła? Dzisiaj niedziela.
Szymon wiedział, że nie ma co dyskutować. Był jednak niezadowolony. Jeszcze wieczorem mamrotał coś pod nosem – Szymciu, co zrobił Jakub, gdy spotkał się z Ezawem? – mama zapytała go ni stąd, ni zowąd. Był zupełnie zdezorientowany.
– Obdarował go swoimi zwierzętami.
– Były dla niego ważne?
– No pewnie.
– To dlaczego się ich pozbył?
– Pewnie chciał sprawić Ezawowi radość.
– Pamiętasz, co wtedy powiedział?
– Że otrzymał je od Pana Boga.
– A czy wiesz, że my też otrzymujemy prezenty od Pana Boga?
– Jakie? – nie wiedział, do czego mama zmierza, zadając mu te pytania.
– Chociażby ten czas, który spędzimy tutaj. Chociażby tę piękną pogodę… A czy wiesz, dlaczego Pan Bóg nam to wszystko daje?
– Bo nas kocha.
– I zawsze powinniśmy o tym pamiętać i razem z innymi za to wszystko dziękować Panu Bogu Było mi naprawdę przykro, gdy żałowałeś czasu na godzinne spotkanie z Nim w kościele.
Różaniec nr 553/554