881 776 552 (całodobowo: wezwania do chorych, sprawy pogrzebowe)

Zajmowałam się tarotem marsylijskim, jednym z najcięższych, jeśli chodzi o magiczne (demoniczne) możliwości. Nawet teraz przechodzą mnie ciarki, kiedy do tego wracam…

     
Karty były moim życiem

                   Na początku musiałam się nauczyć rozkładów, opanować znajomość symboli i powiązań między kartami. Trochę mi to zajęło, ale bardzo się starałam i angażowałam całą siebie. Kontemplowałam karty, rozmawiałam z nimi jak z ludźmi. Właściwie już po kilku tygodniach czułam, że mi wychodzi. Znajomi pytali, a ja im mówiłam, co się wydarzy i co robić, żeby być szczęśliwym (Panie Boże, przepraszam!). Wróżyłam bez opłat. Po roku byłam świetna, po dwóch – rewelacyjna. Właściwie zajmowałam się tylko tym. Przychodziły do mnie koleżanki, a ja wspierałam je w trudnych sytuacjach życiowych, służyłam radą, którą podpowiadały karty. Miałam misję – chciałam pomagać innym. Nie było w tym nic złego, tylko sposób, jaki wybrałam, okazał się zupełnie zgubny. Moje życie składało się z kart tarota.

           Wtedy jeszcze nie działy się żadne nadzwyczajne rzeczy. Na początku chodziłam do kościoła, byłam lubiana, trochę zamknięta, ale zawsze uśmiechnięta i miła dla ludzi. Potem Kościół nie był mi już jakoś potrzebny, przestałam uczestniczyć we Mszy świętej (na długie lata, jak się okazało). Wszystko by tak pewnie trwało, gdyby nie mój tata, który zauważył, że siedzę w domu, nigdzie nie wychodzę i coraz gorzej wyglądam. Domyślił się, że źródłem problemu mogą być karty – moje jedyne zajęcie. Pewnego dnia, po przyjściu ze szkoły, chciałam je pokontemplować. Sięgnęłam do szuflady, a tam ich nie było! Ogarnęły mnie furia i rozpacz. Za wszelką cenę musiałam ich dotknąć, żeby poczuć się bezpiecznie. Zaczęłam krzyczeć, a potem prosić, żeby rodzice oddali mi karty. Czułam się tak, jakbym błagała o życie, stojąc pod ścianą i czekając na egzekucję. To, co się ze mną działo, nie było normalne. Podjęłam próbę wyzwolenia się z nałogu.

  

Zły walczył o mnie zawzięcie

             Pierwszym krokiem było spalenie tarota. To był zwrot w mojej historii. Nigdy już żadnych kart ponownie do ręki nie wzięłam. Jestem rodzicom za to bardzo wdzięczna. Dzisiaj myślę, że na długo przed rozpoczęciem procesu mojego uzdrawiania ktoś musiał się za mnie modlić, abym odzyskała światło życia. Pewnie była to mama.

            Wszechobecna reklama tarota wzbudzała we mnie niepohamowaną tęsknotę za kartami. Męczyłam się strasznie, to doświadczenie jest nie do opisania. Nie było we mnie radości i chęci życia. Nie potrafiłam myśleć o normalnych rzeczach. Straciłam poczucie sensu czegokolwiek. Czasami miałam takie chwile, że próbowałam się modlić, ale niesamowicie ciężko mi to przychodziło. Prosiłam Pana Boga, aby przywrócił mi normalny stan postrzegania świata.

         Wyrzuciłam wszystkie książki i rzeczy związane z okultyzmem. Wtedy poczułam, z kim mam do czynienia. Zły wiedział, że mnie traci i zaczął się ujawniać. Przychodziły mi do głowy dziwne obrazy, tak po prostu, bez powodu. Widziałam w myślach zdarzenia, które dotyczyły przyszłości: śmierć, choroby i nieszczęścia ludzi. Modliłam się i czułam, że moja modlitwa jest niewystarczająca. Miałam świadomość, że nie jestem ,,sama”. Ktoś od lat „pomagał” mi rozwijać talent wróżbiarski, a ja myślałam, że te myśli i wizje pochodziły z kart, które dobrze tasowałam. W mojej głowie nagle zaczęły pojawiać się bluźnierstwa, których nie mogłam opanować. Ktoś budził mnie w nocy, czułam czyjąś złowrogą obecność i zwijałam się ze strachu. Miałam myśli samobójcze. Tak jakby Zły upominał się o swoje i groził, że mnie zabije. Walczyłam o normalne myślenie i przegrywałam. Życie traciło dla mnie blask. Gdy byłam w pokoju i próbowałam zasnąć, wtedy duże, czarne robaki chodziły mi po pościeli, czasami drzwi od pokoju wykrzywiały się albo światło zapalało się samo. Na ulicy spotykałam dziwne osoby, jakichś szaleńców z obłędem w oczach. Zaczepiali mnie, o coś pytali. Wiedziałam, że oni wszyscy mają ze sobą coś wspólnego. Teraz myślę, że to Zły wysyłał podejrzanych ludzi, aby mi pokazać, że świat jest jego i że… nie ucieknę. Czasami w pokoju słyszałam złowrogie warczenie psa. Koszmar bez końca. Miałam już przygotowany plan samobójstwa.

 

W imię Jezusa wyrzekłam się zła

          Im więcej się modliłam, tym bardziej byłam wyczerpana. Powracały mi siły, gdy inni modlili się za mnie. Tych modlitw było dużo. Gdy człowiek jest na tyle silny, że ma świadomość wagi problemu, musi uroczyście wyrzec się nieprawości, aby rozpocząć naprawę życia. Przygotowywałam się długo do tego momentu. Otoczona licznymi modlitwami wielu znajomych, podjęłam wreszcie takie wewnętrzne wyrzeczenie się zła i wszelkiego okultyzmu w imię Jezusa Chrystusa.

         Działo się to w ciągu dnia, w moim pokoju, gdzie zawsze wróżyłam. W momencie, gdy uroczyście podejmowałam decyzję zerwania z tarotem, zobaczyłam nagle ohydną postać, podobną do wilkołaka, tyle że nieporównywalnie brzydszą i realną. Stałam jak wryta. Pamiętam tę nienawiść w jej oczach. Czegoś takiego nie widziałam u żadnego człowieka. Odruchowo zaczęłam mówić Zdrowaś Maryjo. Po chwili postać zniknęła i już nigdy się nie pokazała. Matka Boża jest kochana i zawsze przychodzi z pomocą. Ona jest niesamowitym uosobieniem piękna, potęgi i pokory, a złe duchy reagują na Maryję jak szczury na widok ognia w ciemnej piwnicy. Po tym zdarzeniu udałam się do egzorcysty, żeby zostać uwolnioną i uzdrowioną w imię Chrystusa i mocą Jego łaski. Tych spotkań było kilka. Od tamtego czasu minęło pięć lat. Chwała Jezusowi, że mnie wyrwał z otchłani. Niestety, wielu jest takich, którzy nie chcieli uznać tego grzechu i poginęli. Mam za co dziękować.
  
Demony kart nie znają przyszłości

              Ogólne zagmatwanie życia powoduje, że szukamy szybkich odpowiedzi. I wróżby nam ich udzielają. Często dowiadujemy się od wróżek takich rzeczy, że wpadamy w osłupienie, bo przecież nikt nie mógł o tym wiedzieć. Tutaj właśnie jest haczyk, na który ludzie dają się złapać, ponieważ myślą, że wszystko, co mówi wróżka, jest prawdą.

            Tarot jest bezpośrednim wejściem w magię. Karty zostały tak pomyślane, aby demony mogły działać we wszystkich obszarach życia człowieka i odgrywać rolę istoty wszechwiedzącej. Sam fakt posługiwania się kartami tarota jest równoznaczny z używaniem zaklęć w celu przywoływania duchów. Osoba wróżąca nie musi o tym wiedzieć, poza tym chodzi właśnie o to, żeby nie wiedziała. Kiedy zadajesz kartom pytanie o przyszłość, wtedy łamiesz pierwsze przykazanie. Demony kart nie znają przyszłości. Mają jednak intelekt i potrafią łączyć pewne zdarzenia. Zły nie zna też naszych wszystkich myśli. Są wróżki, które myślą, że dary te pochodzą od Boga. Taka osoba jest podwójnie zapętlona.

          Grzech daje Złemu dostęp do wiedzy o naszym złym życiu. Dlatego, gdy ludzie przychodzili do mnie, to widziałam niektóre zdarzenia z ich życia, bo Zły miał do nich dostęp przez ich grzech. Ja otrzymywałam to w postaci obrazów, bo sama byłam na grzech otwarta. Zły montuje historie z wydarzeń prawdziwych, prawdopodobnych i nieprawdziwych, a ludzie myślą, że całość jest prawdą. Zły duch nie zna także przyszłości i nie panuje nad czasem, tylko Bóg jest władcą czasu.

W Kościele – uzdrowienie!

            Jednym ze zwycięstw złego ducha we współczesnym świecie jest sprowadzenie go do postaci folkloru, nierozpoznawanie go jako realnego i inteligentnego zła. Wiem, że trudno jest wytłumaczyć ludziom, którzy odeszli od Kościoła, że są zagrożeni. Wierzę jednak, że Ewangelia ma moc Boga, który wie, jak dotrzeć do człowieka i przemienić go – jeżeli tylko się na Niego otworzymy. Bóg ma moc wyrwać nas z sideł Złego.

              Pierwsze przykazanie – „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną” – nie jest przypadkowe w kolejności. Jeśli ta przestrzeń wypełniona jest przez Boga, to nasze życie staje się sensowne, a my sami otrzymujemy siłę, aby dobrze i pięknie je przeżyć (choć nikt nie mówi, że będzie łatwo), ale jeśli nasza ignorancja zaciemnia nam prawidłowy ogląd świata, to dosyć szybko miejsce Boga zajmą bożki. W tę właśnie przestrzeń próbuje wejść Zły. Podsuwa nam różne praktyki rozszerzania świadomości, przepowiadania przyszłości, żeby w końcu samemu się tam zagnieździć, żeby zniszczyć człowieka. Zły odciąga go od Kościoła, bo tam jest Jezus – nasze zbawienie. Kiedy przestajemy czerpać siłę z sakramentów, to tracimy wrażliwość duchową i odporność na przeciwstawienie się złu.

              Osoby, które zajmowały się magią, mimo odbytej spowiedzi, potrzebują dokończenia procesu uzdrawiania i przywracania do życia. Aby otrzymać łaskę uzdrowienia, potrzebna jest pokora i otwarcie się na Jezusa Miłosiernego, który odpuszcza grzechy. Jego miłość daje siły do naprawienia błędów. Jestem szczęśliwa, że żyję. Wiem, że Bóg mi wybaczył, dał nowe życie i tak cofnął czas, że na moim zegarze jest ciągle za pięć dwunasta. A niedawno wydawało mi się, że nadchodzi czarna noc.

 

Ania