Nigdy w dziejach ludzkości jedno słowo nie wpłynęło w tak definitywny sposób na dalszy jej rozwój, jak proste tak wypowiedziane przez Maryję – Dziewicę z Nazaretu. Owo tak zadecydowało o podziale czasów na przed i po narodzeniu Chrystusa. Czas został uświęcony. Historia ludzka stała się historią Zbawienia. Nastąpiło przerwanie kręgu pogańskiego fatum. Nadzieja została przywrócona. Oczekiwanie wypełnione. Człowiek „ubóstwiony”. Dzięki Tobie, Maryjo, mamy „udział w Boskiej naturze”.
Dzisiaj, w czwartą niedzielę Adwentu, zapalamy ostatnią już świecę na wieńcu. Światła dziennego ciągle jeszcze ubywa. Wkrótce Święta Liturgia przyniesie wieść o narodzinach Światłości świata – Jezusa Chrystusa. Już tylko kilka dni dzieli nas od Świąt Bożego Narodzenia. Obyśmy zdążyli się przygotować! Obyśmy tylko zdążyli serca przygotować! „Podnieście w górę, bramy, szczyty wasze, niech wejdzie chwały Król, chwały Król!” (Rorate). Tym Odwiecznym Królem jest „Jezus Chrystus – wczoraj i dziś, zawsze ten sam” (Hbr 13,8), Ten, który jest Światłością narodów (Lumen gentium). Ci, którzy jeszcze nie uczestniczą w tej Światłości, którzy znajdują się wciąż pod jarzmem prawa, są dziećmi niewoli. Ojcowie Kościoła nauczają, że zarówno książęta, jak i patriarchowie, czy to biskupi, czy kapłani, władcy czy słudzy, świeccy czy zakonnicy, wszyscy jednakowo pozostają w ciemności i postępują w mroku, jeśli nie chcą okazać skruchy. Skrucha jest bramą, która prowadzi z krainy ciemności do krainy światła. Ci, którzy nie są jeszcze w światłości, nie przekroczyli wrót skruchy.
Ani Dawid, ani Salomon nie byli wystarczająco godni, by wznieść przybytek dla Pana. To Maryja pierwsza stała się świątynią, w której Bóg w pełni zamieszkał. Wyrzekając się dobrowolnie wszystkiego, co było jej właściwe z natury, całkowicie zrealizowała się w łasce, którą przez swoje tak przyjęła. Nie potrzebowała skruchy, gdyż była bez winy. Przyoblekła się więc w pokorę, niejako „wyższy stopień skruchy”. Skrucha bowiem – to uniżenie się przed Bogiem związane z ludzką słabością, ułomnością, grzechem, pokora zaś jest uniżeniem „bezinteresownym”, powodowanym jedynie miłością…
Na czym polega wielkość tej, którą wybrałeś, Boże, na Matkę swego Syna! Na samym Twoim wyborze? Na Jej odpowiedzi? Na Jej zawierzeniu? Na tajemnicy miłości Jej serca? Jak naśladować tę Pokorną Służebnicę? Jak spotkać Cię, Boże? Jak Cię godnie przyjąć? Wszechobecny, a tak poszukiwany! Wszechmocny, a tak bezbronny. Tak kochający, a ciągle niekochany… Jezu cichy i pokornego serca! Uczyń serce moje według serca Twego! Maryjo, Służebnico Pańska! Niech mi się stanie według Bożego słowa! Twoje tak niech będzie moim.
Moje tak jest zanurzone w bezmiarze Bożego i Maryjnego tak. Mówię tak w różny sposób. Czasem może słyszę powiew skrzydeł anioła zwiastującego słowa samego Boga, czasem zaś Bóg chce mnie widzieć pod krzyżem Syna, gdzie tak ma wartość szczególną. Wraz z Maryją chcę powracać jednak zawsze do pierwszego tak, do owego „fiat – niech mi się stanie”. Do mojego prywatnego „zwiastowania”. Był nim na pewno chrzest. Później pierwsza spowiedź, Komunia Święta, bierzmowanie. Dla małżonków – sakrament małżeństwa, dla mnie – księdza – sakrament kapłaństwa. I inne „zwiastowania”: spotykanie Boga na modlitwie, w drugim człowieku, w różnych okolicznościach życia. Powrócę dziś do tych chwil. Przypomnę je sobie. Odświeżę. Ten powrót – to zaczerpnięcie u źródła, to potwierdzenie wiary, umocnienie nadziei, trwanie w miłości. To wola Boża względem mnie na każdą chwilę. To moje zadanie aż po próg wieczności. Aż po ostateczne wypełnienie Obietnicy.
Ks. Tadeusz Czekański