881 776 552 (całodobowo: wezwania do chorych, sprawy pogrzebowe)

Musisz pójść do ojca Benignusa

                   W następnych dniach znowu spotykałam tego chłopaka, tego „cudownego lekkoducha”; od razu zrozumiałam, że ta jasność w oczach nie zdradzi mnie. Opowiedziałam mu ze szczegółami wszystko, co mi się przydarzało, ale ze strachu nie wspomniałam o nawiedzającej mnie obecności.
On od razu okazał gotowość i serdeczność, chociaż na początku nie przyjmowałam jego pomocy, zasłaniając się wyjaśnieniami, że chodzę na spotkania modlitewne.
Pewnego wieczoru spotkaliśmy się na pogawędkę. Bardzo źle się czułam i wiedziałam, że jeśli popatrzy w moje oczy, to na pewno zrozumie mój dramat. Po jakiejś chwili podniósł delikatnie moją twarz, popatrzył mi w oczy i powiedział: „Nadal jest z tobą źle. Musisz pójść do ojca Benignusa. On może ci pomóc”.
Zalałam się łzami. W jednej chwili „lekkoduch” ryzykował nienawiść z mej strony, ponieważ nie oczekiwałam od niego potwierdzenia złej sytuacji, a tylko odrobiny komfortu. Może gdyby podarował mi odrobinę komfortu i nie zmuszał do stawiania czoła rzeczywistości, sytuacja miałaby inny przebieg. Pożegnałam go i poprosiłam o numer telefonu do wspomnianego ojca.
              Tego wieczoru położyłam się do łóżka z sercem na ramieniu. W nocy miałam proroczy sen. Śniło mi się, że znajdowałam się w jakiejś świątyni na modlitwach z siostrą. W pewnym momencie zwróciłam się do zakonnika i poprosiłam: „Proszę się pomodlić w mojej intencji”. Powiedział mi wówczas, że ja jestem w dobrej sytuacji, że to moja siostra potrzebuje modlitwy, ponieważ jest z nią źle. Tymczasem we śnie widziałam siostrę leżącą na ziemi, przytrzymywaną przez trzy osoby, samych mężczyzn. Krzyczała jak oszalała. Ów zakonnik nie mógł do niej podejść, ponieważ krzyczała, jakby ją torturowano. Przed sobą zauważyłam coś czerwonego: może ścianę albo okno. Serce ściskało mi się z żalu, gdy patrzyłam na cierpienia siostry. Od jej krzyku mało mi nie popękały bębenki w uszach.
Następnego ranka porozmawiałam z mamą, mówiąc, że z jedną z nas jest źle i potrzebuje pomocy.
Dużo myślałam o tym śnie, ale nie zrozumiałam dobrze jego znaczenia. Zaczęły mi się nasuwać różne pytania: czy osoba, z którą było tak źle, to moja siostra? Co ja robiłam w tym śnie? Kim był ten zakonnik i ci ludzie? A co znaczył kolor czerwony?
              Tymczasem przyjaciel przekazał mi numer telefonu do ojca Benignusa. Pamiętam, że była to środa 6 marca 2002 roku. O godzinie 12.30 zadzwoniłam, telefon odebrał jakiś młody człowiek, powiedziałam mu, że chcę rozmawiać z ojcem Benignusem. Zapytał mnie: „Dlaczego chcesz z nim rozmawiać?”. Od razu zapytałam, z kim rozmawiam. Przedstawił się: „Jestem o. Francesco Pio”.
Zapytał mnie ponownie, dlaczego chcę rozmawiać z ojcem Benignusem, i wówczas opowiedziałam mu pokrótce moje problemy. Wówczas zakonnik powiedział mi, że ojciec Benignus przyjmuje umówione osoby i będę musiała długo czekać na spotkanie z nim; ale później, wyczuwając grozę sytuacji, powiedział, że on może mnie przyjąć, i umówił się ze mną na następny dzień na godz. 16.00.
               Odłożyłam słuchawkę i skontaktowałam się z przyjacielem. Opowiedziałam mu o rozmowie telefonicznej, a on zaproponował, że ze mną pójdzie. Nie przyjęłam propozycji, okłamując go, że chcę pójść z matką. A tak naprawdę bałam się, że może się coś stać podczas spotkania z o. Francesco Pio; przede wszystkim obawiałam się, że moja zbyt gwałtowna reakcja wywołana modlitwami ojca oddali go ode mnie.
Opowiedziałam potem matce, że przypadkiem dowiedziałam się o ojcu Benignusie, że zadzwoniłam do niego, ale rozmawiałam z o. Francesco Pio, umawiając się z nim na spotkanie.
               Dodałam, że mimo uczęszczania do grupy modlitewnej nadal jest ze mną źle i że jutro, 7 marca, idę na spotkanie z zakonnikiem na godz. 16.00. Matka popatrzyła na mnie i tonem dodającym otuchy powiedziała, że pójdzie tam ze mną.

 
    

 Stałam się drapieżnym zwierzęciem

             Przybyłam do San Isidoro di Baida o godz. 15.30. Weszłam do kościoła podczas różańca. Pierwszą osobą, którą spotkałam, był brat zakonny o bardzo miłym wyglądzie i spokojnym wzroku: w dłoniach trzymał książkę. Moją uwagę zwróciły u niego dwie rzeczy: ton głosu i ręce.
Jego głos był głosem osoby o szlachetnej i dobrej duszy; mówiąc, lekko otwierał usta; jego twarz okalała długa biała broda. Dłonie miał delikatne i szczupłe.
Bardzo łagodny wygląd, podkreślony prostotą franciszkańskiego habitu, sprawił, że kojarzył mi się z gołębiem. Pozdrowiłam go i zapytałam, gdzie mogę znaleźć o. Francesco Pio. Wskazał mi brata stojącego w drugim rzędzie.
Dokładnie o godz. 16.00, zaraz po zakończeniu różańca, podeszłam do zakonnika i przedstawiłam się; zaprosił mnie i mamę do małego pokoiku, który pełnił funkcję konfesjonału. Przyszedł z małą buteleczką wody święconej w ręku.
          Usiadł przed nami. Zaczęłam od razu przyglądać mu się uważnie. Jego twarz i cała postura wydawała się bardzo delikatna i wątła. Wyglądał jak łagodne i przyjazne zwierzątko, porównywałam go do owieczki. Poczułam się bezpieczniej w jego obecności. Jego twarz emanowała takim spokojem, jakiego takie osoby jak ja potrzebują. Zwróciłam szczególną uwagę na jego oczy: były głębokie i przenikliwe. Patrząc tym wzrokiem, mógł domyślić się wszystkiego; głębia jego oczu była taka, że były zdolne przeniknąć każdą przeszkodę.
Pomyślałam, że nic nie umknie jego uwadze. Zanim rozpoczęliśmy rozmowę, popatrzyłam na krucyfiks znajdujący się w pokoiku-konfesjonale i w głębi serca dziękowałam Ukrzyżowanemu, że zesłał mi osoby, które mi pomagają. Zaczęłam opowiadać o moich cierpieniach i odczuwanej obecności.
Rozpoczęłam od opowieści o śnie, w którym widziałam matkę mojego kolegi, która zmarła dwanaście lat wcześniej. Nigdy nie widziałam tej kobiety ani osobiście, ani na zdjęciu; ale we śnie oglądałam ją bardzo dokładnie. Kilka dni później jej syn pokazał mi jej zdjęcie. Zaniemówiłam. Śniła mi się właśnie taka. We śnie nie umknęło mi nic; widziałam nawet, w jaki sposób została pochowana i jakiego koloru była ostatnia bluzka, którą nosiła. Zapytałam zakonnika: „Czy to wszystko wydaje się normalne?”. Powiedziałam mu, że odczuwałam dotknięcia na całych plecach, na karku, na prawym boku i w żołądku. Słuchał z ogromną cierpliwością i sądzę, że analizował każde moje słowo. Od razu powiedział: „Teraz ja się tym zajmę”.
         Podniósł kaptur habitu, założył stułę na szyję, na kolanach przytrzymywał jedną ręką Pismo święte, a w drugiej trzymał buteleczkę z wodą święconą. Zaczął recytować Ojcze nasz, a następnie, patrząc prosto w moje oczy, zapytał mnie: „Wyrzekasz się Szatana?”.
Pod wpływem tego pytania zamieniłam się w dzikie zwierzę. Wewnątrz odczuwałam ogromną wściekłość do zakonnika i tego, co sobą reprezentował. Podniosłam głowę i wpatrując się w niego wzrokiem pełnym nienawiści, odpowiedziałam: „Nie! Nie wyrzeknę się Szatana!”. Wymierzając palec wskazujący w jego pierś, powiedziałam: „Nie chcę być przez ciebie niepokojona, nie chcę przychodzić więcej do ciebie, a teraz chcę już wyjść”.
Już wstawałam, kiedy zakonnik złapał mnie za nadgarstek.
Nadal świdrował mnie swoim wzrokiem.
Jego oczy były tak jasne i głębokie, że widziałam w nich odbicie swej twarzy. Wpatrując się w nie uważnie, wydawało mi się, że widzę takie same głębokie i nieprzejrzane oczy, jakie mają wilki.
Cała jego twarz to były oczy. Wcześniejsza owieczka stała się wilkiem. Pomimo że nadal byłam rozwścieczona, on zachowywał spokój, dobroć i niesamowite opanowanie. Próbował kilka razy, pytając mnie, czy wyrzeknę się Szatana. Ja rozwścieczona krzyczałam mu w twarz „Nie!”. Nie chciałam współpracować, to było tak, jakbym miała w sobie siłę, nad którą nie mogę zapanować. Mój głos stał się dziwny.
O. Francesco Pio otworzył buteleczkę ze święconą wodą i pokropił moją głowę i plecy.
Siła, która we mnie była, stała się jeszcze bardziej nieopanowana: zaczęłam uderzać głową w szafę stojącą w pobliżu mnie; nie mogłam nawet usiedzieć na krześle.
Czułam, jak zaczyna przeszywać mnie prąd elektryczny.
Moja głowa była całkowicie odchylona do tyłu, ręce wykrzywione i tak zaciśnięte, że kciuk znajdował się na miejscu małego palca i na odwrót.
O. Francesco Pio pomagał mi swoją siłą odzyskać równowagę i abym nie upadła, przyciskał mnie do ściany. Kropił mnie wodą święconą; ale przestawałam dobrze widzieć i zaczynałam się dusić. Byłam tak zmęczona jak osoba, która przebiegła miliony kilometrów. Zaczęłam płakać, a z moich ust zaczęła płynąć bardzo gorzka ślina, a pot ściekał mi po nogach.
          Słyszałam, jak moja mama płacze. Ale o. Francesco Pio mówił jej: „Proszę zostawić to mnie”. Moje ręce były powykręcane, były czerwone jak żar i sztywne jak kawałek drewna. Wydawało się, że krew w nich już nie krąży. Były tak zesztywniałe, że matka nie mogła ich rozprostować. O. Francesco Pio uspokoił ją: „Nie przejmuj się, ja to zrobię”.
Po czym zwrócił się do mnie z wielką słodyczą w głosie i uprzejmością: „Popatrz na mnie i współpracuj ze mną”.
Czułam, jak mój kręgosłup sztywnieje, i zaczęłam krzyczeć jak szalona, domagając się, żeby zostawił mnie w spokoju: wydawało mi się, że umieram z bólu. Na szczęście
o. Francesco Pio przyciskał mnie do ściany, inaczej upadłabym na podłogę.
W tym samym czasie też modlił się, ale ja byłam zbyt zmęczona i nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa, ponieważ czułam, jakby mnie ktoś ściskał za gardło. Ojciec zrozumiał, że właśnie z tego powodu nie mogłam mówić i dlatego, czyniąc znak krzyża na moim gardle palcami zwilżonymi w świętym oleju, powiedział do mnie: „Patrz mi prosto w oczy. Teraz tym olejem sprawię, że będziesz mogła rozprostować ręce i poruszać nimi”. Kilkakrotnie zrobił znak krzyża na wewnętrznej stronie moich dłoni i potem mogłam już je otworzyć.
             Uczucie, jakiego doznałam, kiedy po raz pierwszy popatrzyłam w jego oczy, nie zawiodło mnie.
Jego oczy zdolne były dostrzec wszystko i domyśleć się wszystkiego. Nadal skrapiał mnie wodą święconą, a potem olejem, dopóki nie odzyskałam siły, głosu i wzroku.
Powoli zaczynałam się modlić razem z nim, chociaż byłam jeszcze zmęczona. Tymczasem o. Francesco Pio zapewniał mnie ze słodkim i miłym uśmiechem: „Widziałaś? Wystarczył mały kuksaniec”.
          Jego oczy były pełne radości, a jego spokój niewzruszony. Mimo że stałam się dzikim zwierzęciem, on zachował przez cały ten czas początkową łagodność i uprzejmość. Nawet przez chwilę nie stracił panowania nad sytuacją.
Po zakończonej modlitwie podarował mi medalik z wizerunkiem Matki Bożej i powiedział, abym go zawsze miała przy sobie. Pozwolił mi wyjść z pokoju dopiero wtedy, kiedy odzyskałam całkowicie głos i kiedy mogłam już iść zupełnie sama.
Wróciłam do domu, nie wypowiedziawszy ani słowa. Byłam zbyt zmęczona, ale też odczuwałam przykrość, że tak potraktowałam tego zakonnika, że wykrzyczałam tyle złośliwości. Ale moja dusza już się tak nie smuciła. Byłam przekonana, że ten łagodny zakonnik może zrobić dla mnie wiele.
Tego samego wieczoru (czwartek, 7 marca 2002) spotkałam się z chłopakiem, który opowiadał mi o ojcu Benignusie. Był bardzo uprzejmy, dodawał mi otuchy cierpliwością i zapewnił mnie: „Zobaczysz, że teraz wszystko będzie układało się lepiej”. Na mojej drodze zaczęło pojawiać się światło, ponieważ czułam, że są wokół mnie osoby, które mogą mi pomóc wyjść z ciemnej ulicy. Bóg nie mógł wybrać lepszego momentu, żeby zesłać tyle deszczu na wyjałowioną i wyschniętą ziemię mojej duszy.
          Wróciłam do domu o wiele weselsza. Do moich modlitewnych intencji dodałam imię owego franciszkańskiego zakonnika. Myślę, że także księża potrzebują, aby ktoś modlił się w ich intencji.
Silne uderzenie w klatkę piersiową
          W nocy jednak poczułam się bardzo źle. Jak tylko położyłam się do łóżka, dopadł mnie silny ból głowy. Miałam wrażenie, jakby cała masa mrówek chodziła po mojej głowie i po całym ciele. A w tym czasie moja głowa była jakby przez kogoś podtrzymywana: to było takie samo odczucie jak w chwili, kiedy o. Francesco Pio położył dłonie na mojej głowie.
Odczuwałam obecność kogoś, kto domagał się miejsca, żeby ze mną spać. W pewnym momencie poczułam silne uderzenie w klatkę piersiową.
Następnego dnia (piątek, 8 marca 2002) wstałam cała obolała. Od razu zadzwoniłam do o. Francesco Pio i trochę żartobliwym tonem zapytałam, jak się czuje. Odpowiedział mi: „Ja czuję się dobrze, a ty?”. Z uprzejmości odpowiedziałam, że dobrze, i opowiedziałam mu o wszystkim, co działo się w nocy. Ze szczegółami opisałam mu odczuwaną nadal obok siebie obecność. Zapytał mnie, czy byłam także molestowana seksualnie. Zawahałam się chwilę, a potem odpowiedziałam, że nie. Skłamałam, ale tylko dlatego, że rozmawialiśmy przez telefon. Gdybyśmy rozmawiali twarzą w twarz, nie mogłabym ukryć prawdy przed jego wzrokiem.
            O tym wszystkim nigdy z nikim nie rozmawiałam, ponieważ nie miałam odwagi stawić czoła problemowi; nie wiedziałam nawet, od czego zacząć. Modliłam się do Jezusa, aby mi pomógł rozwiązać także i ten problem.
Ponadto byłam także przejęta, żeby z powodu obecności, która nie chciała mojego spokoju, nie stracić tego, co posiadałam (chłopaka-lekkoducha). Wiedziałam, że franciszkanin nie odmówiłby mi pomocy, nawet gdybym mu powiedziała, nie siląc się na uprzejmość, że jego widok z podniesionym kapturem budził we mnie strach. Tymczasem stałam się milcząca i zamyślona, zadając sobie pytanie, dlaczego to wszystko mi się przydarzyło.
            W sobotę rano (9 marca 2002) udałam się do o. Francesco Pio w towarzystwie rodziców. Pierwszy rozpoczął z nim rozmowę ojciec. Nie wiem, o czym rozmawiali. W tym czasie czekałam w kościele i starałam się przypomnieć sobie to, co o. Francesco Pio powiedział mi poprzedniego ranka przez telefon. Przyszło mi na myśl, że kiedy opowiadałam, jak minęła mi noc, powiedział mi, żebym się modliła do Matki Bożej, aby mi pomogła rozwiązać mój problem.
Po dwudziestu minutach weszłam do konfesjonału nerwowa i pobudzona, z trzęsącymi się rękami. Czułam w sobie energię zła. Jak tylko znalazłam się naprzeciwko o. Francesco Pio, poczułam jeszcze większą nerwowość. Zakonnik otworzył Biblię i zaczął się modlić, a ja poczułam w sobie nieopanowaną siłę i powiedziałam: „Przestań się modlić i wypuść mnie stąd”.
            Nie zdążyłam wykonać ruchu, żeby wstać, kiedy na moją głowę spadły krople święconej wody. Znowu zaczęłam uderzać głową w stojącą naprzeciw mnie szafę; nie mogłam oddychać, płakałam.
Wtedy o. Francesco Pio powiedział: „Popatrz na mnie”. Podniosłam wzrok i spotkałam oczy tak jasne, jakich nigdy dotąd nie widziałam. Odczuwałam jednak, że moje spojrzenie jest przeniknięte nienawiścią do niego. W swoim wnętrzu czułam, że moje oczy nie są moimi. Obserwowałam zakonnika z opuszczoną głową, nie spuszczałam z niego wzroku. A jednocześnie nie byłam w stanie kontrolować swego zachowania. Czułam w środku ogromną wściekłość, ale i jednocześnie wielką żałość, ponieważ miałam świadomość, że bardzo źle traktowałam tego zakonnika, i było mi bardzo przykro z tego powodu. Wcześniej odczuwałam wielką miłość do Boga, ale w tym momencie górę brała nienawiść i rozżalenie.
Byłam w pełni świadoma tego, co mówiłam, i tego, co się działo, ale w całości tworzyło to jakby koszmar senny.
Nieustannie obserwowałam o. Francesco Pio, który radosnym tonem powiedział mi: „Zaczekaj na mnie chwilkę”.
Zostałam w pokoiku w towarzystwie matki, która nie mogła uwierzyć w to wszystko, co się wydarzyło. Słuchanie jej głosu drażniło mnie. Z arogancją w głosie powiedziałam, żeby była cicho. Cała zapłakana nadal uderzałam głową w szafę. Mój ojciec zbliżył się do drzwi pokoiku-konfesjonału i widząc mnie w tym stanie, oniemiał zupełnie.

  

 
Płonące dłonie na mojej głowie

              Po kilku minutach przyszedł o. Francesco Pio i zaprowadził nas do maleńkiego pokoiku na tyłach kościoła (sobota, 9 marca 2002, godz. 11.45). Wchodząc, zobaczyłam innego zakonnika, który na mój głos odwrócił się. To był ten sam zakonnik, którego spotkałam na początku, poszukując o. Francesco Pio. To on był tym zakonnikiem o cierpliwym wzroku, którego zagadnęłam.
Wyniosłym głosem zapytałam o. Francesco Pio: „Kim jest ten zakonnik?”. Odpowiedział mi: „To ojciec Benignus”.
Nie umiem powiedzieć, dlaczego postać tego zakonnika wzbudziła we mnie jeszcze większy strach.
Zapytał mnie, czy chcę umówić się na wizytę. Odpowiedziałam, że nie potrzebuję żadnej wizyty. Zbliżył się do mnie i z ogromną uprzejmością położył mi ręce na głowie. Przypomniałam sobie pierwsze wrażenie, kiedy pierwszy raz spojrzałam na jego dłonie. Wydawały mi się wówczas lekkie i delikatne, teraz, kiedy poczułam je na mojej głowie, wydały się nie tylko delikatne, ale i płonące ogniem.
             Byłam bardzo rozdrażniona jego modlitwami i starałam się odsunąć jego ręce z głowy. Zaczęłam się nerwowo zachowywać i krzyczeć. Dwaj mężczyźni pochwycili mnie i położyli na czerwonym materacu. W tym momencie przypomniałam sobie sen, jaki śniłam kilka tygodni temu: miejsce modlitwy, coś czerwonego, trzech mężczyzn i moja siostra, która była w bardzo złym stanie. To był sen proroczy, ale ja nie umiałam go zinterpretować: osoba, która była w złym stanie, to ja. Jezus zesłał mi ten sen jako uprzedzenie, chciał mnie przygotować na to: tym sposobem miałam mniej cierpieć.
            Po tym spotkaniu, które trwało ponad godzinę, nie pamiętałam dobrze wszystkiego, gdyż byłam bardzo zmęczona fizycznie. Czułam, jak prąd przeszywa całe moje ciało, szczególnie w miejscach, gdzie odczuwałam ową obecność, która była przyczyną mojego złego stanu.
Dwie osoby, których nie znałam, trzymały mnie bardzo mocno na materacu. Był obecny też o. Francesco Pio.
Wielokrotnie ojciec Benignus prosił mnie, abym współpracowała i powtarzała razem z nim modlitwy. Wrzeszczałam jak obdzierana ze skóry (wrzeszczałam, dopóki nie straciłam głosu), ponieważ odczuwałam straszliwy ból żołądka i wzdłuż kręgosłupa.
Pomimo że rzucałam się nerwowo jak wściekła, ojciec Benignus kontynuował modlitwy z wielkim spokojem i łagodnością. Zorientowałam się, że słowa modlitwy płyną mu z głębi serca, wypowiadał je ze słodyczą i nieopisaną gorliwością. Nie były to słowa wypowiadane tylko ustami, usta otwierały się ledwo, ledwo, jak wówczas, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy w kościele. Zrozumiałam, że Bóg i Matka Boża przekazują mu wielką moc.
Odczuwałam nadprzyrodzoną siłę, która płynęła z jego kapłańskich rąk.
          O. Francesco Pio położył mi na żołądku stułę, którą miał na szyi. Przecież ważyła zaledwie kilka gramów, ale poczułam jakby na mój żołądek spadła ognista kula. Patrzyłam na niego zapłakanymi oczami i prosiłam, aby ją zabrał.
Ojciec Benignus kontynuował modlitwy, prosząc o pomoc Matkę Bożą, aby przyczyniła się do mojego uwolnienia. Potem podszedł do swojej torby i wyjął z niej wielki metalowy krucyfiks. Położył mi go na szyi i na gardle. Zaczęłam drżeć jak liść na wietrze. Starałam się uwolnić od trzymających mnie osób. Z całą siłą pociągnęłam za habit o. Francesco Pio, prosząc, aby pozwolił mi odejść.
            Ojciec Benignus z wielką łagodnością ujął moją twarz w swoje ręce i powiedział do mnie: „To są relikwie św. Ojca Pio. Proś razem ze mną, aby wstawił się o twoje uwolnienie”.
Słysząc imię świętego, zaczęłam znowu wrzeszczeć bez opamiętania, błagając, aby zabrał te relikwie, które już zdążył położyć mi na żołądku. Widząc je na moim ciele, dostałam ataku szału, stałam się okropnie brutalna.
Po zakończeniu modlitwy ojciec Benignus zabrał relikwie, które przyłożył także do mojego kręgosłupa, a ja w tym momencie poczułam, jakby ktoś zdjął ze mnie wielki ciężar: wydawało mi się, że odzyskałam jasność umysłu. Dostrzegłam, że na ścianie, na wprost mnie, wisi obraz Matki Bożej. Zaczęłam wpatrywać się w niego uważnie i moje serce w tym momencie zaczęło mówić. Moje zapłakane oczy pytały, dlaczego to wszystko, dlaczego wzbierała we mnie taka nienawiść.
Poprosiłam Matkę Bożą, aby dała jeszcze większą siłę ojcu Benignusowi. Było mi strasznie przykro, ponieważ w środku dalej odczuwałam wielką złość.
Ojciec Benignus podszedł do mnie raz jeszcze i delikatnym, ledwo słyszalnym głosem powiedział mi: „Poprośmy razem, aby św. Michał wstawił się o twoje uwolnienie”.
W modlitwie prosił św. Michała, aby strzegł mojego łóżka i pokoju.
Ale na te słowa zaczęłam krzyczeć: „Jest mężczyzna, młody mężczyzna, który cierpi, jest mu źle i płacze; słyszę go obok mnie; czuję go w moim pokoju i w moim łóżku; molestuje mnie, ponieważ jest mu źle; jego głos jest głosem młodego mężczyzny”.
              Ojciec Benignus zaczął odmawiać modlitwę po łacinie i nadal wzywał Ducha Świętego. To wywołało we mnie dziwne odczucie. To tak jakby pękła butelka i wylało się z niej morze złośliwości.
Ujął później moją twarz w ręce i poprosił mnie, abym wzywała Ducha Świętego. Odpowiedziałam mu, że nie mogę. Zapytał mnie: „Dlaczego nie możesz? Kim jesteś?”. Jedna część mnie chciała wykrzyczeć jakieś brzydkie słowo. Druga część czuła się pociągana przez obraz Matki Bożej wiszący na wprost. Na koniec przeważyła we mnie ta część, która była bliżej Matki Bożej. Uchwyciłam się rękami habitu ojca Benignusa i cała zapłakana powiedziałam: „Proszę cię, pomóż mi”. On uścisnął moją dłoń. Poczułam, jak przekazuje mi wielką siłę, którą poczułam podczas modlitw, siłę, która płynęła od Boga. Drżącym głosem zaczęłam się modlić razem z innymi aż do momentu, kiedy doszłam do siebie zupełnie.
Po chwili weszli moi rodzice, który przez cały czas słyszeli moje krzyki i współodczuwali moje cierpienie. Dzisiaj wiem, że w tamtym momencie cierpieli równie mocno jak ja.
Zanim wyszliśmy, porozmawiałam chwilkę sam na sam z ojcem Benignusem. Zapytał mnie, co czułam i czy wszystko pamiętam. Czy w czasie snu byłam także molestowana seksualnie. Odpowiedziałam, że nie. Przykro mi było, że kłamałam, ale nie wiedziałam, od czego zacząć. Moja powściągliwość nie pozwoliła mi powiedzieć ani słowa. Jeszcze przez chwilę rozmawiałam z ojcem Benignusem. Przed wyjściem podarował mi buteleczkę wody święconej. Miałam nią pokropić moje łóżko i pokój. Oczy wszystkich, którzy mi pomagali, były przepełnione radością.

  

Ojciec Benignus