Czy Boga potrzebujemy, czy raczej pragniemy? W tym pytaniu zawiera się istota Adwentu.
Potrzebuje się czegoś lub kogoś dla siebie samego, dla zaspokojenia ambicji własnego serca; natomiast pragnienie polega na tym, że chce się, aby drugi – Jezus oczekiwany adwentowo – istniał dla niego samego, nie zaś dla nas. To wcale nie paradoks. Pragnąc drugiego dla niego samego, znaczy rozpocząć proces, który będzie wciąż to pragnienie rozniecał. W taki sposób zresztą można rozpoznać znaki rodzącej się miłości. Dlatego adwentowa modlitwa sprawia, że łakniemy spraw niemożliwych, choć nigdy na ziemi do końca niezaspokojonych.
Dlatego powinniśmy czuwać. Bóg jest w drodze, zbliża się, daje znaki. To niesamowite wydarzenie dostrzegamy zwłaszcza w chwilach wewnętrznych nawróceń. W czuwaniu streszcza się troska o to, o co wcale nie zabiega świat, dążąc do czysto doczesnych celów; to porzucenie stylu życia, w którym na pierwszy plan wysuwa się hedonistyczne samozadowolenie. Tymczasem mamy zwyczajnie żyć, ale już bez kłótni i wzajemnej nieprzyjaźni, otwarci na niespodziany powiew życzliwości, płynącej zarówno od Boga, jak i od ludzi.
NA EGZYSTENCJALNYM ROZDROŻU
Lecz ze skruchą przyznajmy: jakość adwentowego czuwania bywa często uwarunkowana wydarzeniami dziejącymi się za oknami naszych domów. Trudno wytrwać w duchowym napięciu, kiedy jesteśmy narażeni na społeczny marazm i na przykład szerzącą się w zatrważającym tempie korupcję. Niekiedy nas samych ogarnia grzech, a ci, którym zawierzyliśmy i złożyliśmy w ich sercach nadzieję – nie dorastają do oczekiwań. Jakże w takiej sytuacji cieszyć się smakiem roratnich poranków? Na szczęście świat jest przeniknięty stwórczą miłością. A to zmienia dosłownie wszystko, więc i nasze nastawienie wobec siebie, innych ludzi, historii. Ewangelia jest wielką księgą pocieszeń. Drogą życia jest bowiem sam Jezus. Stąd nawet poczucie klęski, pustka, bezradność, odpoczynek niedający wytchnienia – wszystko to ma swój cel. Nie sugeruję, że takie przeżycia są warunkiem osiągnięcia szczęścia; mówię tylko, że jeżeli pojawiają się, to nie należy ich lekceważyć, gdyż oczyszczają wyobraźnię, zachęcają do zdwojenia moralnego wysiłku, świadczą po prostu o prawdzie ludzkiej kondycji.
Trzeba tylko zdobyć się na coś, co niesie słowo „przekształcenie”. Nasz egzystencjalny wzrost – jak po wielekroć zauważano – nie jest przyrostem, tylko przemianą. Mężczyzna nie jest wielkim niemowlęciem, kobieta wielką dziewczynką, motyl wielką poczwarką, kłos pszenicy wielkim ziarnem. Bóg nie jest wielkim człowiekiem. Aby się przemienić, trzeba umrzeć i znów się narodzić. Taka jest logika ziemskiego życia. Niestety, rzadko udaje się nam zrealizować te imponujące możliwości. Najczęściej pozostajemy na egzystencjalnym rozdrożu. Nie wiemy, kiedy Pan się pojawi: z wieczora czy o północy, czy o jakiejkolwiek innej porze. Lecz troszczymy się, by przyszedłszy, nie zastał nas w psychicznym letargu czy rozpaczy.
W dawnych czasach miasta, zamki, obozy, świątynie i pałace były strzeżone przez całą noc. Straże zmieniały się co trzy godziny. Podobnie każdy z nas ma czuwać nad sobą i spełniać zadania powierzone mu przez Boga. Chrystus przyjdzie polską (liczymy, że śnieżną) drogą. Przyjmijmy Go odświętnie, w duchowej prostocie. Oby nie musiał długo czekać na zewnątrz. Ponieważ drzwi serca otwierają się tylko od wewnątrz, więc nikt ich – poza nami samymi – nie może Mu otworzyć. On sam idąc – czeka. To najmocniejsza podstawa wiary, nasze trudne codzienne zadanie. Zło i słabość bowiem znajdują się wciąż blisko. Żyjemy na przecięciu tego, co dobre, i tego, co złe. Oczekując pomocy od Boga, wiemy, że ostatecznie zło zostanie pokonane, a my, wsparci świętą życzliwością, zyskamy zdolność podejmowania czynów niszczących grzech. Ale nie przyjmujmy tej nadziei w wewnętrznym bezruchu. Życie, zwłaszcza to religijne, rodzi się z wysiłku, z pieczy o zachowanie czystości i jasności decyzji, z nadziei, że dotknie nas coś zupełnie wyjątkowego. Odkryliśmy przecież mądrość wiary: nasza egzystencja może wyglądać zupełnie inaczej. Może przybierać barwy ewangeliczne. Bóg zapewne nie wszystkich przygarnie do siebie, być może wielu zostanie poza promieniowaniem Jego światłości? Baczmy jednak, aby znaleźć się w kręgu wybranych, nie porzuconych.
Niech w adwentowym czasie prowadzą nas słowa Rainera Marii Rilkego, artysty wprost zniewolonego tajemnicą anielskiego przepowiadania. Jego poezja dojrzewała i rozwijała się w natchnionej samotności. W „Księdze godzin”, wielkim zbiorze-cyklu utworów poetyckich odnajdujemy liryk „Zwiastowanie”. Są to artystycznie ujęte zdania, które anioł wypowiedział do Maryi. „Wypowiedział” oznacza sens odkryty w objawionym przekazie. Obejmijmy tedy ewangeliczną scenę Zwiastowania perspektywą wiążącą się z człowieczym doświadczeniem radości i zaufania, choć anioł Rilkego pozostaje raczej symbolem egzystencjalnego niepokoju, niż pełni poznania. Powiedzmy z radością, że chęć zrozumienia adwentowej tajemnicy człowieka wymaga spotkania z Bogiem – źródłem wszystkiego, co jest. Dlatego Gabriel sfrunął do nazaretańskiej dziewczyny, która wtedy mogła mieć 12 lub 13 lat. Przyznajmy, że zapewne odrzucilibyśmy to anielskie światło, gdyby nie zostało nam ofiarowane przez Boga.
Spójrzmy więc na tegoroczny Adwent wejrzeniem Maryi, odsłanianym przez poetycką intuicję Rilkego. Artysta nie przedstawia, jak chociażby Fra Angelico, otoczenia Maryi czy portyku okalającego Jej niezbyt duży, ale bardzo wdzięczny domek, jak nazwał Ryszard Przybylski. Nieco uchylona czerwona kotara, zawieszona na otworze drzwiowym, pozwala zaglądnąć w ascetyczne, choć przytulne wnętrze. U Rilkego nie znajdujemy żadnych tego rodzaju sugestii. Nie są one ważne. Liczą się najpierw i przede wszystkim słowa wysłannika z niebios:
Nie jesteś bliżej niż my Boga;
Jesteśmy wszyscy dalecy od niego.
Oto egzystencjalna sytuacja, w jakiej się znajdujemy. My, ludzie (także, jak się okazuje i aniołowie), z natury rzeczy jesteśmy od Boga oddaleni. Bóg jednak postanowił skrócić ten dystans, a właściwie utworzyć szlak, po którym będziemy mogli wyruszyć w dalszą drogę. Odtąd podróż stanie się naszym sposobem bycia, wskazującym na to, kim w rzeczywistości jesteśmy. Być stworzeniem Bożym będzie oznaczać wysiłek stawiania kroków po kruchej tafli codzienności, że świadomością, że idąc w stronę Boga wciąż znajdujemy się niejako w pół kroku. To sytuacja niezbyt komfortowa. Nie jesteśmy wolni ani od przeszkód zewnętrznych, ani tym bardziej od ograniczeń wewnętrznych. Musimy je pokonywać, aby nasza serdeczność z Bogiem nie zblakła.
DO DOMU MARYI
Mając to na względzie, Rilke przytacza kolejne oznajmienia anioła: „Jej ręce są cudowne i błogosławione”. W ten sposób odsłania fakt, że wszystko, co Maryja czyni, jest piękne. Łączą się w nim żywioły piękna duchowego z blaskiem zmysłowym. Anioł Zwiastowania wie o tym. Toteż z nieudawaną satysfakcją podkreśla, że „pod jego powiewem” ręce Maryi (znak podejmowanych i spełnianych decyzji) dojrzewają do przyjęcia tajemnicy macierzyństwa. Ona została wybrana; anioł zaś spełnia jedynie misję posłańca; jest rosą zapowiadającą dzień, w którego jasności rozwija się Maryja – uosobiona w symbolice drzewa. A drzewo jest czymś pośród świata roślinnego najdoskonalszym – teofanią, centrum życia i wszechświata. Święty Jan Damasceński przedstawiał Maryję jako ziemię rajską, która wyda Chrystusa, prawdziwe drzewo życia. Zawsze należy przed Nią stawać w naturalnej skromności.
Jeśli zatem przebyliśmy drogę aż do domu Maryi, jeżeli ma się w nas narodzić Chrystus, musimy upodobnić się do anioła w tym wszystkim, o czym on Jej mówił. Warto adoracyjnie odnosić się do siebie i do świata. Podobieństwo, zauważył mistrz Eckhart, przydaje mocy we wszystkim. Gdy ogarnia nas niepokój adwentowego oczekiwania, wówczas bliskość napotkanego w pracy, na ulicy, w kolejce do konfesjonału człowieka przyniesie nam pokrzepienie. A gdyby i to nie następowało, pociechą będzie bliskość zwierzęcia. Ludzie znaczących wyborów na ogół mają ze sobą jakieś zwierzę, bo także ich istnienie daje moc.
* * *
Rilke przedstawia anioła zgodnie z tradycyjną ikonografią. Posłaniec z nieba ma skrzydła i ogromną szatę; jest szybki, pozbawiony balastu i niebezpieczeństw ziemskich uczuć i żadne zepsucie go nie obciąża. Ogrom jego szaty sugeruje, że mały dom Maryi objęła w posiadanie Opatrzność. To jakby epifania Ducha Świętego:
Rozpiąłem skrzydła swe ku dniom najodleglejszym, gdym wzlatał; teraz przepełnia twój mały dom moja ogromna szata.
Maryja wszelako – wobec tych znaków – odczuwa niecodzienną samotność i nie wiadomo czy widzi Bożego Gabriela. W teologicznej kulturze średniowiecza, głównie w kręgach neoplatońskich, przyjmowano, że gdyby ludzie mogli poznać aniołów twarzą w twarz, z łatwością by się wyrzekli całego świata. Tymczasem Maryja zdaje się być „małą racjonalistką” i chce wiedzieć, co się właściwie dzieje. Rozumie, że istnieje różnica między tym, co duchowe, a tym, co cielesne. Duchowe może przebywać w duchowym, natomiast cielesne nie może zamieszkiwać w innej cielesności. Dlatego Maryja wsłuchuje się w głos serca i słyszy zbawczą wieść w osobistym języku religijnego doświadczenia.
Toteż z poznawczą ostrożnością odnośmy się do widzialnych znaków i pamiętajmy, że właściwą odpowiedzią na Boże wezwanie jest wiara, potwierdzona świadectwem życia. Wówczas będziemy w stanie wypowiedzieć słowo „my”. Nie jest to łatwe, ponieważ wiele propozycji współczesnej kultury promuje wizerunek człowieka uwolnionego od własnej przeszłości, podejmującego decyzję samotnie, samodzielnie nadającego sens swemu działaniu. Czy wobec tego nasze religijnie pojęte „my” oznacza wierność dobrej nowinie? Tego pytania nie powinniśmy przemilczeć.
Jesteśmy z Maryją. Wsłuchujemy się w głos Anioła. Czekamy na jego prawdomówne słowo. Maryja ufała, że Bóg przemówi, nie pogardzi swoim stworzeniem, bo jest pokorny i bardzo kochający, że powie: jestem nad tobą, wysoko, zatem powinienem do ciebie, człowieku zejść, ale ty musisz być blisko, stawać się osobą dojrzałą duchowo. Musisz, wzorem Maryi, być wielką bramą, która się wnet otworzy. Tak postępuje Bóg: zstępuje z wysoka i przychodzi do ciebie. Uniża się przez wcielenie po to, byś, człowieku, mógł zostać wywyższony.
* * *
Powinniśmy – podsumujmy te rozważania – przyjąć posługę aniołów, uwierzyć w ich wspomagającą moc i życzliwość. Są poselstwem Boga, któremu zależy na naszym zbawieniu. Czyńmy to w jedności z nauką Kościoła, jej dogmatem i kultem. Inaczej anioł okaże się tylko nazwą duchowych przeżyć, jakich niekiedy dostępujemy. Nie łączą się one z treściami religijnymi, lecz wskazują na bliżej nieokreślone odczucia, stawiające wobec tajemnicy, wywołującej radość, ale i natarczywy lęk. Nigdy jednak nie prowadzą do Betlejem…
ks. Jan Sochoń