881 776 552 (całodobowo: wezwania do chorych, sprawy pogrzebowe)

Jesteś pianistką, producentem muzycznym i kompozytorem… Jednocześnie ciągle poszukujesz Tego, który nadaje sens wszystkim naszym działaniom. U niektórych wiara jest mozolnym i codziennym wypatrywaniem Jego Oblicza, u innych, jak Pawła z Tarsu, jest to nagłe powalenie światłością nie z tego świata. Jak to było w Twoim przypadku?

Dorota Zaziąbło: Z mojego doświadczenia wiem, że każdy poszukuje Boga, nawet czasami sobie tego nie uświadamiając. Ja też Go szukałam, chociaż na początku myślałam, że potrzebuję nie Jego, ale czegoś całkiem innego. Moje poszukiwania były o tyle trudniejsze, że pochodzę z rodziny niewierzącej, a mama chrzestna była pierwszą osobą, która powiedziała mi o Bogu, jednak dopiero po śmierci swojego męża, gdy miałam 11 lat. Wcześniej w moim życiu Bóg był obecny tylko na katechezie, jako wiedza z książeczki, którą trzeba było przyswoić. Jednak nie był żywą Osobą, z którą można zbudować relację. Po nawróceniu mojej cioci po raz pierwszy usłyszałam, że Bóg mnie kocha! To było dla mnie czymś niepojętym! Potem niestety gdzieś to doświadczenie we mnie zamarło, chociaż dzisiaj wiem, że przez cały ten czas moja chrzestna się za mnie modliła.

Moje nawrócenie nastąpiło dopiero po 14 latach od tego wydarzenia, gdy miałam 25 lat. Bóg jednak cały czas „chodził mi po piętach” i czułam Jego „dotknięcia” przez wierzące osoby, które spotykałam. Ten płomień się we mnie rozniecał, a potem znowu gasł. I tak było do dnia śmierci mojego dziadka. Pan Bóg wiedział, że potrzebuję czasu, aż świadomie Go wybiorę. Pamiętam, jak w czasie pogrzebu cała moja rodzina zebrała się w kaplicy cmentarnej. Panowała zupełna cisza, wszyscy stali, patrzyli na dziadka, ale nikt się nie modlił… Wtedy ciocia poprosiła mnie, aby razem z nią rozpoczęła Różaniec. I ja zrobiłam to… na przekór wszystkim! Jednak w czasie odmawiania go coś „dziwnego” zaczęło się ze mną dziać. Z każdą „dziesiątką” zbliżałam się do wiary. Po tej modlitwie doświadczyłam całkowitej przemiany myślenia. Uświadomiłam sobie, że to wszystko, co o Bogu mówi Kościół jest prawdą! Byłam wtedy pewna, że Pan jest żywy!

Jak myślisz, dlaczego akurat Twoja wiara przyszła przez Różaniec?

Myślę, że moje życie jest bardzo związane z Maryją, która mnie dyskretnie prowadziła do Boga. Gdy jakiś czas po moim nawróceniu orientowałam się, w którym dniu był mój chrzest, okazało się, że było to w Święto Matki Bożej Częstochowskiej. Wiem, że Matka Boża miała mnie cały czas w swojej opiece. Dlatego pierwsza płyta, którą nagrałam, była zbiorem pieśni maryjnych i nosiła tytuł „Jej Serce”. Już nie ma jej w dystrybucji, ale można posłuchać tych utworów na stronie internetowej pod adresem www.myspace.com/jejserce. Wydanie jej było moim dziękczynieniem za opiekę Maryi i Jej wstawiennictwo, które wybłagało mi nawrócenie.

To był jednak początek, błysk… Czasami przychodzi od Boga iskra, ale potem wybór należy do człowieka. Bo raz można „zachłysnąć się” Bogiem, ale potem dalej trzeba Go poszukiwać.

Bóg na początku przyszedł do mnie przez Matkę, gdyż myślę, że trudno byłoby mi wtedy przyjąć Go jako Ojca. Temat „taty” był dla mnie wtedy trudny. I właśnie po moim nawróceniu zaczęła się przygoda z Bogiem jako Ojcem. Maryja zawsze odsuwa się w cień, aby w końcu zaprowadzić nas do Jezusa i do Ojca. Na początku wszystko było cudowne, ale później rozpoczęła się także walka trwania w wierności i poszukiwania swojego miejsca na ziemi. Przez moją głowę przewalała się wtedy cała chmara pytań: „Nawróciłam się, ale czego chcesz ode mnie Boże?”.

Przecież wtedy już byłaś znanym muzykiem, miałaś więc przed sobą perspektywy i jasno wybraną drogę zawodową…

Całe życie czułam, że Bóg do czegoś mnie wzywa, ale ja nie umiałam tego odczytać. I ciągle mi czegoś brakowało. Zaczęły się więc pytania, jaki jest sens mojego życia. Czułam, że muzyka to tylko taka „powierzchnia”, narzędzie, które Pan Bóg mi podarował, aby cieszyć nim mnie i innych, ale że to nie jest wszystko. W końcu, po bardzo wielu zmaganiach, udało mi się odkryć, do czego Bóg mnie wzywa i postanowiłam za tym pójść. Wbrew wszystkiemu… Jestem dzisiaj przekonana, że Bóg każdemu się objawia, dając konkretne powołanie.

I wtedy dopiero człowiek jest szczęśliwy?

Tak, bo wtedy czuje, że jest na właściwej drodze i z tego rodzi się w sercu pokój. Coś takiego nastąpiło też w moim życiu, gdy powierzyłam siebie Jezusowi na sto procent, to wszystkie dziedziny mojego życia zaczęły się układać we właściwej hierarchii. Potrzebowałam więc ćwierć wieku, aby się nawrócić, a potem kolejnych kilku lat, aby odnaleźć swoje miejsce w Kościele.

Jak więc odkryć to, do czego wzywa nas Bóg?

Bóg ma różne sposoby docierania do nas. Niektórzy od samego początku wiedzą do czego ich Bóg powołuje. Natomiast niektórzy muszą przejść długą drogę, aby to odkryć. Trzeba jednak być otwartym na łaskę i nasłuchiwać. Pan Bóg czasami rzuca nam takie minimalne światełka, aby człowiek się tego chwycił i za tym podążał, to jest jak ziarno rzucone w ziemię, o które trzeba ciągle dbać, aby wyrosło z niego piękne drzewo. Ważne jest także to, aby pamiętać, że On do każdego mówi w jego języku i dlatego nie ma sensu porównywanie się z kimkolwiek. Ja po prostu muszę słuchać tego, co Pan Bóg chce mi powiedzieć przez różne wydarzenia i osoby! Czasami może się nawet wydawać, że są to zdania wyrwane z kontekstu, a jednak one dotykają serca. I trzeba poszukiwać tego. Mnie to spędzało sen z powiek… Pamiętam momenty, gdy przeżywałam z tego powodu dziwne, niezidentyfikowane choroby. Było to niesamowite zmaganie się ze sobą. Jednak Pan Bóg zawsze wyprowadzi człowieka na tę właściwą drogę powołania, ale wymaga od nas wytrwałości, nie można zniechęcać się ani poddawać w poszukiwaniach.

Gdy Bóg już tak namacalnie pokazał Ci Twoje powołanie, czy coś zmieniło się na zewnątrz w Twoim życiu?

Zawsze myślałam, że jak odkryję swoje powołanie, to odmieni się moje życie. I to będzie takie spektakularne! Pan Bóg jednak stwierdził, że nie dla mnie są te zewnętrzne znaki i muszę przyznać, że jakby ktoś spojrzał z boku, to by stwierdził, że nic się nie zmieniło. Dalej jestem muzykiem, dalej „szwędam się” po różnych koncertach. Natomiast wewnątrz zaczął się czas odkrywania piękna, które Bóg we mnie złożył. Jednocześnie przyszedł kolejny etap zmagania się ze sobą i ze swoją słabością, odkrywanie swojej kondycji zranionego grzechem Bożego dziecka.

Czy był taki moment w Twoim życiu, gdy cały Twój świat się zawalił i pozostało tylko wołanie do Boga: „Panie, ratuj!”?

To było rok przed nawróceniem. Byłam bardzo zbuntowana na cały świat. Doświadczyłam wtedy właśnie takiego dna moralnego – wpadłam w nieodpowiednie towarzystwo i okazało się, że to, co przez wiele lat wydawało mi się szczęściem – znalezienie osoby, z którą będę w związku, było niewypałem. Łudziłam się, że drugi człowiek wypełni pustą przestrzeń w moim sercu i uzupełni wszystkie braki, a okazało się, że nieodpowiedni związek doprowadził mnie na skraj samobójstwa. I wtedy pojawiła się rozpacz, nie widziałam sensu życia. W tym stanie zawołałam do Boga, a On odpowiedział co do sekundy! A po roku od tego doświadczenia otrzymałam łaskę nawrócenia. Myślę, że Bóg nad każdym czuwa i nawet nie jesteśmy świadomi, jak bardzo się o nas troszczy.

A czy później zdarzały się jakieś trudne momenty?

Codziennie mam ich kilka (śmiech). Czasami mam już tego dosyć i mówię: „Panie, ja rezygnuję”. Zawsze byłam typem perfekcjonistki i jak mi coś nie wychodziło, to rezygnowałam. Często Bóg wybawia mnie z opresji, a niekiedy ja to dostrzegam dopiero po jakimś czasie!

Żyjesz w świecie muzyki. Czy jest ona dla Ciebie tylko sekwencją dźwięków, czy czymś więcej – kanałem, przez który Bóg mówi do człowieka?

Kiedyś muzyka była dla mnie najważniejszą sferą życia. Teraz jest narzędziem, dzięki któremu mogę wyrazić siebie. Staram się dystansować od tego, co robię i traktować to jako język, którym Bóg może przemawiać do ludzi. A że tak jest, to mówią o tym różne świadectwa, które do mnie docierają.

Właśnie, czy czasami sława związana z byciem muzykiem nie stoi w poprzek z byciem blisko Jezusa?

W każdym zawodzie jest taka pokusa, że jak człowiek zrobi coś świetnego, to może się tym zachłysnąć. Jednocześnie Pan Bóg potrzebuje ludzkich dłoni i oczu, aby działać w świecie. Bardzo cieszę się z tego, co robię, ale zawsze staram się być gdzieś w cieniu, gdyż w innym przypadku istniałaby pokusa, że woda sodowa uderzyłaby mi do głowy (śmiech), a tak to jestem bezpieczna.

Jakie masz marzenia odnośnie przyszłości? Planujesz coś, czy raczej zostawiasz jutro w rękach Boga?

Nie mam za bardzo określonych planów, a raczej staram się skupiać na tym, co aktualnie się dzieje. Obecnie pracuję nad kolejną płytą zawierającą hymny i psalmy mówiące o Najświętszym Obliczu Boga, współpracuję m.in. z Beatą Bednarz, koncertując oraz pomagając w prowadzeniu adeptów sztuki wokalnej, współpracuję też z różnymi zespołami, aranżuję, komponuję i tak jakoś czas leci… a Różaniec towarzyszy mi codziennie 🙂

Natalia Podosek
W Naszej Rodzinie, nr 45