Seminarium Misjonarzy Werbistów ma swoją siedzibę w Pieniężnie, niewielkiej miejscowości położonej na Warmii, na północ od Olsztyna. Zaczyna się tam już strefa nadgraniczna z enklawą Rosji – obwodem kaliningradzkim. Budynki seminaryjne zostały zbudowane jeszcze przed wojną, za czasów niemieckich. Wtedy były inne realia. Z Königsberga (czyli Królewca) do Melsack (czyli dzisiejszego Pieniężna) dochodziły tory kolejowe, a mieszkańcy Królewca przyjeżdżali na niedzielny spacer do urokliwej doliny rzeki Wałszy. Po wojnie obwód kaliningradzki był terenem zamkniętym, jednak po upadku komunizmu rozpoczęły się coraz częstsze kontakty, także te o charakterze religijnym. Werbiści zaczęli jeździć do Kaliningradu, a Rosjanie przyjeżdżać do seminarium. Na jeden z takich wyjazdów zabrałem się i ja.
Wkrótce potem miałem święcenia kapłańskie. Pani Walentyna, którą poznałem w Kaliningradzie, zapowiedziała, że ma dla mnie przygotowany podarunek – różaniec z bursztynu. Bardzo mi się spodobała ta obietnica. Akurat kilka tygodni wcześniej odwiedziłem sklep z dewocjonaliami i bardzo przypadł mi do gustu różaniec z bursztynu oprawiony w srebro. Pomyślałem, że taki właśnie różaniec dostanę od pani Walentyny.
W dzień święceń przyjechała moja rodzina i znajomi. Przybyła też grupa z Kaliningradu. Po uroczystości święceń podeszła do mnie pani Walentyna i powiedziała, że chce mi wręczyć podarunek w obecności mojej rodziny. Gdy wszyscy się zebrali, pani Walentyna wyjęła swój prezent. Ogarnęło mnie uczucie lekkiego rozczarowania. Nie był to wcale mój wymarzony różaniec oprawiony w srebro. Był wykonany z prostych, nieoszlifowanych kawałków bursztynu, nawleczonych na żyłkę i z plastikowym krzyżykiem w kolorze złota.
„Zebrałam ten bursztyn – zaczęła mówić pani Walentyna – kamień po kamieniu. Chodziłam po plaży wymytej przez sztormy. Znajdowałam jeden, kilka, a czasem nic. W końcu uzbierałam kamyków na cały różaniec. Krzyżyk ma złoty, jak złote i beztroskie były lata twojego dzieciństwa. Pierwszych pięć paciorków jest szlifowanych, to lata nauki i formacji, seminaryjny szlif. Następnie 50 kamyków nieoszlifowanych, symbol życia, które masz przed sobą. Będziesz musiał włożyć wysiłek, by nadać im kształt. Między dziesiątkami oszlifowany kamień, ten od Ojcze nasz. On ci przypomni, że nie jesteś sam. Gdy będziesz się modlił, przyciśnij różaniec do serca, będę z tobą”. Zrobiło mi się nieswojo. Poczułem wstyd za swoje płytkie myśli o pięknym różańcu ze sklepu.
Od tamtego czasu minęło 17 lat. Każdy z nas, wyświęconych wtedy kapłanów, ruszył na misyjne szlaki. Ja pracuję w Moskwie, gdzie jestem proboszczem parafii św. Olgi. Różaniec z bursztynu mam zawsze przy sobie. Dotykam go i przypominam sobie pewną zabawną sytuację ze studiów biblijnych, kiedy musiałem dużo pracować nad hebrajskim. Kartki podręcznika brudziły się i niszczyły od ciągłego wertowania. Gdy byłem na drugim roku i hebrajski miałem już za sobą, rozmawiałem z kolegą z pierwszego roku, który właśnie podchodził do egzaminu z tego języka i bał się, że nie zda. Poprosiłem, by pokazał mi swój podręcznik. Od razu wydał mi się za ładny, za nowy, za czysty. Powiedziałem mu: „Nie chcę cię straszyć, ale wydaje mi się, że za mało się uczyłeś”. I rzeczywiście – kolega oblał egzamin! Przychodzi mi do głowy ta sytuacja, bo czasami myślę, że tak samo Pan Bóg może ocenić moją kapłańską posługę. Powie mi: „Pokaż mi różaniec pani Walentyny, który dostałeś w dzień święceń i miałeś go szlifować codzienną modlitwą”. Dotykam paciorków i myślę: „Jeszcze są bardzo chropowate”…
o. Dariusz Pielak SVD