Czy rodzice małych dzieci mogą coś zrobić dla siebie? Jak pozbyć się wyrzutów sumienia i porozmawiać jak dawniej? I czy warto nudzić się we dwoje? Przeczytajcie, jakie są zasady udanej randki.
Jedną z naszych małżeńskich, rocznicowych tradycji jest dbanie o czas tylko dla siebie. W tym roku postanowiliśmy zaszaleć i wykorzystać fakt, że aktualnie żadne z dzieci nie jest przy piersi, nie wykazuje (już) syndromu odstawienia i cała trójka potrafi zasnąć bez obecności rodzica. Ściągnęliśmy więc Babcię z odsieczą i w piątkowy wieczór wsiedliśmy do samochodu i wyruszyliśmy w siną dal. Na cały weekend!
Pozbądź się wyrzutów sumienia
Zanim jednak zatrzasnęliśmy za sobą drzwi, trzeba było pokonać pokusę… pozostania w domu. W naszym przypadku nie chodziło tylko o zwalczenie w sobie oporu przed wyjazdem, który charakteryzuje klasycznego domatora (mamy to wielkie błogosławieństwo żyć w rodzinie, od której nie chce się nam uciekać). Większym problemem okazały się obawy, czy rodzic kilkulatka ma prawo zrobić coś tylko dla siebie. Bo choć teoretycznie wiedzieliśmy, że owszem, tak, ma takie prawo, a wręcz obowiązek, to w praktyce okazało się to jednak trudniejsze w realizacji niż sądziliśmy.
Walka z „wyrzutami sumienia” była momentami niezwykle zacięta. Co rusz powracała myśl, że chociaż i owszem – nie mam wątpliwości, że więź małżeńska ma priorytet nad rodzinną, to jednak wciąż gdzieś na skraju umysłu czyhały na mnie wątpliwości, czy aby taki weekendowy wyjazd w tym momencie naszego życia nie jest wyrazem egoizmu. Bo przecież dzieciaki jeszcze takie małe, bezbronne, bo szkoła/przedszkole się zaczęły i tego czasu wspólnego od razu mniej, bo Babci zawracamy głowę i potencjalnie obciążamy ją stresem radzenia sobie z potrójną, nocną histerią, bo przecież dbamy o czas tylko dla siebie każdego tygodnia, żadnego kryzysu nie ma, żeby trzeba było jechać COŚ naprawiać, bo covid, bo siamto, bo owamto.
W ich zwalczaniu pomagało mi gadanie z Mężem i z Górą, czego efektem była powtarzana niczym mantra myśl, że wyjazd bez dzieci jest dobry, potrzebny i słuszny, ponieważ szczęśliwe małżeństwo, to szczęśliwe dzieci. A nic tak dobrze nie robi małżeńskiemu szczęściu, jak spokojny czas na skupienie się tylko na sobie. Tego nigdy dość.
Zostaw kontrolera w domu
Drugim wyzwaniem, z którym musieliśmy się zmierzyć (tzn. tak po prawdzie to głównie ja musiałam się z tym uporać), okazała się konieczność nieustannej walki (przynajmniej przez pierwszą dobę od wyjazdu) z pragnieniem ciągłego sprawdzania sytuacji na froncie domowym. „Zjedli już?”. „Zasnęli?”. „Umyli zęby?”. „A co teraz robią?” itp. itd. Nic dziwnego, prawda? Przecież powszechnie wiadomo, że gatunek znany jako „Babcia” słynie z tego, że dyscyplinuje młodsze osobniki głodem, nie wie, co to higiena i nie ma za grosz cierpliwości ani odpowiedzialności. To, że ty, jako dziecko swojej mamy, dożyłaś/dożyłeś dorosłości, jest tylko i wyłącznie czystym przypadkiem i odstępstwem od reguły. Czyż nie?
Śmiechy śmiechami i wiem, że nie każdy ma z tym problem, ale ja, przyznaję bez bicia, należę do tej części ludzkości, która uwielbia trzymać na wszystkim rękę i bezpiecznie czuję się wtedy, kiedy WIEM. Stąd też moje nieustanne kłopoty w relacji z Panem Bogiem, który mimo usilnych, płonnych, lecz niezmiennie wytrwałych wysiłków z mojej strony, by Go przekonać do uchylenia rąbka tajemnicy co do przyszłości mojej i moich Bliskich (jakieś udzielenie daru proroctwa na przykład byłoby mile widziane) – milczy.
Podczas małżeńskiej randki zostawienie komórki w hotelowym pokoju powinno więc być zupełnie naturalne. Jeśli nie jest, to warto spróbować zmusić się do tej decyzji.
Po prawdzie jednak kontroler w moim sercu przysparza mi wielu kłopotów i w swoim rozwoju duchowym osiągnęłam już przynajmniej ten stan, że wiem, iż z demonem tym trzeba po prostu walczyć. Jeśli chcę się skupić na byciu tu i teraz z moim mężem, to nie mogę sercem i umysłem śledzić poczynań naszej progenitury, bo ani tu, ani tu – nie będę w pełni. Więc najtrudniejsze były pierwsze trzy godziny wyjazdu i konieczność zmuszania się do niespoglądania w komórkę oraz niesprowadzania każdego wątku naszej rozmowy do tego, co zostawiliśmy w domu.
Moim wielkim błogosławieństwem jest mądry i cierpliwy Mąż, który zastosował wobec mnie bardzo skutecznie Taktykę Świętego Józefa. Czyli milczał. Na wszystkie moje westchnięcia w stylu: „Mam nadzieję, że Iwan nie obudzi się w nocy, yh….” – reagował jedynie pokrzepiającym poklepaniem po dłoni, a po kilku minutach ciszy zagajał z zupełnie innej beczki: „A czytałaś dziś, jaką ustawę podpisali w sejmie?”. Zanim dojechaliśmy na miejsce, udało mi się wepchnąć telefon na dno torebki (a wiadomo, że kobieca torebka = nieprzebyta otchłań ;-)) i zapanować nad odruchem ciągłego wracania myślami do dzieci.
Wyrzuć zegarek i komórkę – nie spiesz się
Schowanie telefonu było swoją drogą dla nas oczywistym następstwem decyzji o wyjeździe we dwoje. Takie odcinanie się od mediów praktykujemy już od dłuższego czasu i – szczerze powiedziawszy – coraz częściej nie tylko przy okazji randek czy urlopów. Nie trzeba śledzić najnowszych doniesień naukowych, by zauważyć, że nowe technologie budują między nami przede wszystkim mury, a nie mosty.
Życie w ciągłym biegu też nie pomaga w otwieraniu się na drugiego człowieka i poznawaniu go. Pośpiech, telefony, internety – stresują i rozpraszają. Po prostu. Chcemy tego czy nie – pochłaniają naszą uwagę. Tę samą, którą moglibyśmy poświęcić na cierpliwe wysłuchanie drugiego człowieka, dostrzeżenie jego problemów czy radości. Przeżycie wspólnie jakiejś przygody, zachwycenie się sobą, zbudowanie intymności – tej fizycznej i psychicznej – wymaga czasu i uważności.
Podczas małżeńskiej randki zostawienie komórki w hotelowym pokoju powinno więc być zupełnie naturalne. Jeśli nie jest, to warto spróbować zmusić się do tej decyzji. Gwarantuję: świat się nie zawali, a wręcz przeciwnie – być może wreszcie będzie miał okazję nas zaskoczyć swoim pięknem. Tym rzeczywistym, a nie wirtualnym. Nie mówiąc już o tym, że dla związku o niebo lepsze jest kontemplowanie oczu współmałżonka a niżeli kont znajomych na instagramie.
Otocz się pięknem
Warto też przyłożyć wagę do miejsca naszej randki. Jasne, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć, ale zazwyczaj o pewne sprawy można zadbać z wyprzedzeniem. Zwłaszcza, jeśli planowany czas w założeniu ma być wyjątkowy i sprzyjać celebrowaniu życia. Trudno przecież myśleć o wartościach duchowych i miłosnych uniesieniach, gdy człowiekowi jest zimno, głodno, a otoczenie przyprawia o mdłości.
My sami po 12 latach małżeństwa znamy się już na tyle, że wiemy, w jakich przestrzeniach odpoczywamy, co nam sprawia radość i w jakich warunkach nabieramy sił. Nie ma dylematów w rodzaju: on – góry, ona – morze, nie ma też rozbuchanych oczekiwań. Nie potrzebujemy jechać na drugi koniec Polski, by spędzić owocnie czas, wręcz przeciwnie – choć uwielbiamy razem podróżować, to w przypadku rendez-vous nie uśmiecha nam się siedzenie godzinami w samochodzie. Mamy świadomość, że naszym rozmowom sprzyja cisza, brak pośpiechu i piękne otoczenie. No i dobre jedzenie, ma się rozumieć.
I w tym kluczu znaleźliśmy miejsce dla siebie. Stary, wiekowy dom, odrestaurowany z pieczołowitością i szacunkiem dla lokalnej tradycji, otoczony ogromnym ogrodem i spokojną okolicą z dala od zgiełku miasta. Takie miejsce, gdzie naprawdę określenie „czas się zatrzymał” wydaje się zupełnie na miejscu. Nie mogliśmy trafić lepiej. Skrzypiące podłogi, przytulne wnętrza, zapach dobrej kawy otaczał nas i sprzyjał leniwym rozmowom o wszystkim i o niczym. Wszystko to razem wzięte sączyło w nasze serca spokój i zbliżało w radości doświadczania Piękna Boskiego Stworzenia.
Nie bój się nudzić we dwoje
Pewną trudnością, z którą musimy walczyć za każdym razem, gdy dajemy sobie prawo do odpoczynku, jest skłonność do aktywizmu. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek odkąd się znamy, dane mi było poczuć się znudzoną. Zawsze jest coś do zrobienia. Sęk w tym, że nuda nie jest zła. Nuda może sprzyjać kontemplacji, wyciszeniu, uspokojeniu tsunami myśli, które często dewastują pokój w naszych sercach.
Nie zrobiliśmy nic szczególnego, a jednak do domu wróciliśmy spełnieni i szczęśliwi.
Wyruszając na naszą randkę, z premedytacją postanowiliśmy, że naszym celem będzie po prostu cieszenie się sobą. Nie planowaliśmy w szczegółach, na czym to cieszenie się sobą będzie miało polegać. Ja pohamowałam swoją skłonność do wyszukiwania w okolicy ruin / zabytków / ciekawych miejsc, które moglibyśmy zobaczyć, a Najlepszy z Mężów nie spakował tryliarda płyt z koncertami, które moglibyśmy przy okazji wysłuchać. Ustaliliśmy, że spędzimy ten czas na beztroskim nicnierobieniu we dwójkę. I choć nie oznaczało to spędzenia całego weekendu w łóżku (bo jak wiadomo tam nudy nie sposób zaznać ;-), to jednak w efekcie udało nam się przeżyć te dni bez wewnętrznego przymusu zrobienia czegoś.
Sporo spacerowaliśmy, korzystaliśmy z dobrodziejstwa rowerów, które wypożyczyli nam gospodarze, byśmy sobie pojeździli po okolicy, siedzieliśmy przytuleni w ogrodzie aż ziąb zmusił nas do schronienia się przy kominku. Czas płynął nam błogo i wolno. Nie zrobiliśmy nic szczególnego, a jednak do domu wróciliśmy spełnieni i szczęśliwi.
Ciesz się i dziel owocami
Kiedy wróciliśmy, okazało się, że wszyscy przeżyli i mają się dobrze. Więcej. Dzieci przywitały nas podszytym jękiem zawodu pytaniem: „Już jesteście?” Do myślenia dało nam szczególnie, że wieczorem, podczas modlitwy dziękowały Panu Bogu za randkę mamy i taty. Zagajone dlaczego, stwierdziły, że lubią patrzeć, jak jesteśmy szczęśliwi.
Tak. Jesteśmy szczęśliwi. Budujemy to szczęście od 12 lat. Każdego dnia z mozołem i wysiłkiem. A jak nas uczy Pan Bóg – po każdej pracy, potrzebne jest święto. Randka może być więc niedzielą Twojego małżeństwa. Niech nią będzie. Wiem, że to zmienia świat.