881 776 552 (całodobowo: wezwania do chorych, sprawy pogrzebowe)

          Poniżej przedstawiona historia została napisana przez jej świadka, a zarazem uczestnika, którym byt katolicki kaptan-misjonarz w Chinach, jest wstrząsająca, jako zapis szczególnego okrucieństwa. Lecz zachwyca także i buduje nadzwyczajną mocą wiary, której zarazem jest dowodem.

     

          „…Ukląkłem na miejscu udzielania komunii i modliłem się, w oczekiwaniu na kolejne zdarzenia. Za każdym razem, gdy słyszałem jakiś hałas w kościele lub głośny rozkaz na ulicy, liczyłem się z bliską śmiercią. Lecz nic szczególnego nie zdarzyło się tamtego dnia. Nazajutrz przeżyłem niespodziewaną wizytę. „Policja” – pomyślałem sobie i przeszły mnie już ciarki. Nie, był to tylko jeden oficer, władający doskonale chińskim. Udzielił mi następującego pouczenia: „Proszę kontynuować swoje zajęcie”. Ofiarowałem mu jedno cygaro. Ukłonił się i wyszedł. Kolejne dni również nie przyniosły niczego specjalnego. Żołnierze odnosili się do mnie z rezerwą i z ciekawością patrzyli, kiedy chodziłem po ulicy.

     

           Miesiące mijały, a ja zacząłem przyzwyczajać się do komunistycznego reżimu. Lecz nie potrwało to długo… Pewnego letniego popołudnia, do szkoły przyszedł inspektor w towarzystwie czterech żołnierzy. Weszli do sali bez pukania. Czasy zmieniły się dla Chin – orzekł głośno inspektor – i wszystkie te pobożne przedmioty trafią zaraz do pieca. Jazda, do roboty dzieciaki… Po chwili, wraz z żołnierzami, zaczął zdzierać ze ścian obrazy, krzyż i figurki, kładąc je na ławkach. Następnie, rozkazał dzieciom włożyć to wszystko do kartonów i wynieść do ubikacji. Przerażone dzieci nie ruszały się z miejsc. Szybciej – krzyczał inspektor – bo inaczej zrobię użytek z mojego rewolweru. Lecz dzieci okazywały ciągle ten sam opór. W ostatniej ławce siedziała mała dziewczynka, z przygryzionymi wargami i z rękoma złożonymi, jak figura. Ty tam, z tyłu! – wrzasnął inspektor, podążając w jej kierunku. Grożąc i obkładając ją najgorszymi przekleństwami, usiłował zmusić ją do wykonania rozkazu. Mała spuściła oczy, lecz nie poruszyła się. Pozostałe dzieci były zmrożone strachem. Panowała śmiertelna cisza. Nagle, jeden z żołnierzy wyciągnął rewolwer i strzelił w okno. Dzieci krzyknęły z przerażenia i zaczęły płakać. Pod szkołę podchodziło coraz więcej ludzi, zdziwionych hałasem. Inspektor terroryzował dziewczynkę krzykiem, lecz ona nadal nie ruszała się z miejsca. Tylko wielka łza spływała po jej policzku. Spoglądając na grupę zebranych ludzi, rozkazał: „Sprowadźcie mi jej ojca, a potem zbierzcie wszystkich w kościele”. 

             Sprowadzono ojca dziewczynki z rękoma związanymi z tyłu. W międzyczasie, kościół wypełnił się. Ojcu kazano stanąć na prawo przy balaskach, w ten sposób, aby dokładnie widział córkę, którą przyprowadzono na miejsce udzielania komunii. Inspektor zamruczał coś do samego siebie, a potem głośno przemówił: „Nauczono was, że Bóg wasz jest wszechmogący i że przebywa tu w tabernakulum. Oto pokaże wam teraz, jak was oszukiwano. On nie może zupełnie nic! Zaraz zostanie zmiażdżony pod naszymi butami i nawet nie piśnie!” Żołnierze rozwalili drzwiczki tabernakulum jedną salwą strzałów. Zapanowało kamienne milczenie. Inspektor wziął puszkę, otworzył ją i wysypał wszystkie hostie na posadzkę w prezbiterium. „Podeptać ich Boga! – krzyknął do żołnierzy, którzy natychmiast wykonali rozkaz. – I co powiecie teraz?” Wszyscy wstrzymali dech. „Wierzycie nadal w to, co opowiadają wam księża?” – zwrócił się do ojca dziewczynki: „Odpowiadaj!” „Tak, nadal wierzę” – odpowiedział spokojnie. Rozpalony wściekłością, inspektor wrzasnął: „Dawajcie mi go tutaj!” W tym samym momencie, zbliżył się do niego pewien podoficer i powiedział mu coś na ucho. „Wszyscy wyjść z kościoła. Zostać ma tylko samo dziecko!” – rozporządził inspektor, wyraźnie ugięty otrzymanym rozkazem. Mnie samego, natomiast, zamknięto w komórce na węgiel, przylegającej do kościoła. Wewnątrz niej znalazłem dziurę, z której mogłem obserwować prezbiterium kościoła. Patrzyłem na rozsypane hostie i na dygocącą z przerażenia dziewczynkę. Nie upłynęło wiele czasu, jak do kościoła weszła jakaś kobieta, bogato ubrana, wystrojona w bransolety i pierścionki. Z uśmiechem podeszła do małej, rozwarła ramiona i powiedziała: Cóż ci ludzie tobie zrobili? Choć, nie zrobię ci nic złego… Dziewczynka zaczęła szlochać i rzuciła się w ramiona nieznanej. Po chwili, obydwie opuściły kościół. 

   

            W ciemności mojego „więzienia” straciłem poczucie czasu. Modliłem się, spałem, odczuwałem głód i bolała mnie głowa. Panowała wokół mnie śmiertelna cisza. Przypuszczam, że był to ranek, kiedy nagle usłyszałem jakby ciche otwieranie drzwi. I kogóż ujrzałem przez dziurkę od klucza? Moją małą dziewczynkę, która z wahaniem podążała w stronę prezbiterium. Skupiona, zatrzymała się, popatrzyła wokoło, zrobiła jeszcze kilka kroków, uklękła i z szacunkiem podniosła językiem jedną hostię, spożywając ją. Gdy się podniosła, złożyła ręce i z zamkniętymi oczyma modliła się… Potem wstała i znikła. Prawie identyczna scena powtarzała się co ranek, będąc dla mnie jedynym pocieszeniem w mej ciemnej kryjówce. Z niecierpliwością oczekiwałem ranka, kiedy dziewczynka znowu przyjdzie spożyć kolejną z hostii. Piękno jej dziecięcej sylwetki, rozpromienione oczy i jej pełne nieśmiałości kroki wprowadzały mnie w prawdziwy zachwyt. Ileż razy jeszcze ją ujrzę? Lecz pewnego ranka, kiedy po komunii modliła się swoim zwyczajem, brutalnie otworzyły się drzwi. Rozległ się najpierw dziki okrzyk, a potem strzał. Dziewczynka, wspierając się na rękach, powoli osuwała się na posadzkę. Zbierając ostatnie siły, przyjęła językiem jeszcze jedną ze sprofanowanych hostii. Żołnierz stanął nad nią i przyglądał się pilnie. Po raz ostatni usiłowała się podnieść i złożyć ręce do modlitwy, lecz bezwładnie upadła. Po kościele rozległo się głuche uderzenie jej głowy o posadzkę. Żołnierz wlepił wzrok w jej martwe ciało, potem popatrzył na rozsypane hostie i z ciężkim krokiem opuścił świątynię.

        Gdy kontemplowałem jeszcze ciało młodziutkiej męczennicy, znienacka otwarły się drzwi komórki. Ten sam żołnierz, który przed chwilą zastrzelił dziewczynkę, oznajmił mi, że jestem wolny. Zdziwiony, podziękowałem i natychmiast pośpieszyłem do prezbiterium. Ledwo zdążyłem uklęknąć przed martwym ciałem, a oto żołnierz stał już nade mną. „Gdyby w każdej miejscowości była taka dziewczynka – powiedział to nie byłoby nawet jednego żołnierza, walczącego po stronie komunizmu”. Gdy tylko pogrzebałem ciałko męczennicy, podszedł do mnie pewien mężczyzna, wziął mnie do samochodu i odstawił do samej granicy…”

   

Tłumaczył ks. Andrzej Trojanowski TChr