881 776 552 (całodobowo: wezwania do chorych, sprawy pogrzebowe)

Kiedy ktoś pyta, co zmieniło we mnie macierzyństwo, odpowiadam: „Zmieniło wszystko, wszystko przewartościowało”. Pewne sprawy zblakły lub w ogóle straciły na znaczeniu, inne przeciwnie – stały się najważniejsze – pisze Katarzyna Olubińska w swojej nowej książce „Mama w wielkim mieście”. 

Kiedy próbuję sobie przypomnieć swoje życie sprzed ponad roku – a dokładnie sprzed roku i dziewięciu miesięcy – a także wszystko, co wydarzyło się chwilę wcześniej, mam wrażenie, że widzę film o innej osobie. Wiem oczywiście, że to było moje życie, ale wszystko, co wtedy przeżywałam, wydaje się dziś tak odległe i inne od teraźniejszości, jakby było historią innej kobiety. Co takiego się wydarzyło? Zostałam mamą. Od tej pory wszystko się zmieniło…

Kiedy przychodzi na świat dziecko, rodzi się też matka

Podobno kiedy przychodzi na świat dziecko, rodzi się też matka. Te wspólne początki nowego życia są przepełnione niewyobrażalną delikatnością, czułością, bliskością i tak bardzo inne od wszystkiego, czego wcześniej doświadczyłam, że trudno to opisać słowami. Licząc kolejne miesiące życia mojej córki, liczę też te pierwsze miesiące mojego nowego życia, innego spojrzenia na siebie, na to, co ważne, uczenia się siebie i wszystkiego od nowa. Dotyczy to zarówno rzeczy przyziemnych, takich jak: spanie, jedzenie czy korzystanie z prysznica, jak i spraw dużo ważniejszych, jak: odkrywanie siebie, to, kim się dziś stałam, jak być mamą, żoną, jak odnaleźć się w związku, gdy pojawił się nowy członek rodziny, jak znaleźć czas dla tych, którzy też są dla mnie ważni, i jeszcze dla siebie, nie tracąc przy tym czasu dla dziecka. Jak w tym nowym, tak innym od poprzedniego, życiu pracować, podróżować, jak nie bać się porażek, jak kochać, jak być mądrą, silną, zorganizowaną mamą, jak zdrowo gotować, skąd wiedzieć, co na ząbkowanie, a co na kolkę, jaką dać odpowiedź na każde nowe wyzwanie, jak zdołać umyć włosy przed siedemnastą i jak chociaż raz w tygodniu wypić wreszcie ciepłą kawę.

Kiedy ktoś pyta, co zmieniło we mnie macierzyństwo, odpowiadam: „Zmieniło wszystko, wszystko przewartościowało”. Pewne sprawy zblakły lub w ogóle straciły na znaczeniu, inne przeciwnie – stały się najważniejsze. Kiedyś to moje potrzeby, pomysły i zachcianki były na pierwszym miejscu, dziś to ona – moja córeczka – wyznacza rytm mojego… naszego życia. Dawniej przejmowałam się różnymi kwestiami, które dziś wydają mi się śmieszne. Dzięki Julce nabrałam dystansu i zarazem odwagi, żeby jeszcze lepiej niż dotychczas zawalczyć o dobre, piękne i bezpieczne życie.

To dzięki niej doświadczyłam też granic swojej wytrzymałości, strachu i zmęczenia. Dzięki niej poznałam taki wymiar bezwarunkowej miłości i czułości, o którym nie miałam wcześniej pojęcia. Za jej sprawą stałam się kimś nowym. Przyjaciele twierdzą, że się nie zmieniłam – to chyba dobrze. Ja czuję jednak inaczej. Zastanawialiście się kiedyś, skąd wzięło się powiedzenie: „Rozmawiać jak młode mamy w piaskownicy”? Myślę, że stąd, iż mamy małych dzieci łączy niewidzialna, ale wyczuwalna nić porozumienia. To doświadczenie, które zmienia i którego nie jest w stanie zrozumieć nikt inny poza mamami – choćby nie wiem jak się starał.

Macierzyństwo otwiera nowe przestrzenie w sercu i w głowie

Macierzyństwo otwiera nowe przestrzenie w sercu i w głowie, uruchamia całą gamę nowych pokładów empatii, troski, uważności i intuicji. Mamy to po prostu inny gatunek ludzi. Właściwie jak się dłużej nad tym zastanowić, to wygląda na to, że są one trochę nadludźmi. Wielozadaniowe, nie[1]zniszczalne, nie do zdarcia i zatrzymania, jeśli chodzi o dobro dziecka. Gorzej tylko idzie im z dbaniem o siebie. Gdybyśmy umiały być dla siebie chociaż w połowie tak dobre i troskliwe jak jesteśmy dla naszych dzieci… Bo przecież wszyscy potrzebujemy opieki, troski o siebie, wypoczynku, czułości.

Kiedy jeszcze nie byłam mamą, dostrzegałam je czasami z daleka, jak szły same z wózkiem na spacer. Przyglądałam im się z ciekawością, jak szły – jakby nieobecne, zamyślone, czasami mocno owinięte szalem, z oznakami zmęczenia, w codziennych, domowych ubraniach i z wielkimi torbami pełnymi butelek, smoczków, gryzaków, pieluszek i chrupek. Z niektórymi można było zamienić słowo, przywitać się, inne mijały mnie dyskretnie, jakby przebywały w innym świecie. Zanim zostałam jedną z nich, mijając je w drodze do pracy w eleganckiej sukience i ładnej fryzurze, czasem trochę im współczułam, a nawet czułam ulgę, że moje życie tak nie wygląda, że jest „ciekawsze”. Później zmieniło się to do tego stopnia, że zaczęłam im zazdrościć. Zapragnęłam zostać mamą, choć nie było oczywiste, że moje marzenie się spełni…

Dziś jestem jedną z nich: biegnę bez makijażu i oznak długiego snu na twarzy, w wygodnym kucyku i dresie, łapiąc promienie słońca na spacerze i szepcząc pod nosem. Do kogo i o czym? Tak, kiedyś też się zastanawiałam, do kogo mówią mamy idące z niemowlęciem – czyżby do siebie? Teraz jest dla mnie jasne, że przecież rozmawiają z dzieckiem; co z tego, że ono jest malutkie. Sama robiłam to od początku: konsultowałam z córeczką listę zakupów, opowiadałam jej, co właśnie robimy i dokąd teraz pójdziemy, pokazywałam jej świat i tłumaczyłam go najlepiej, jak umiałam. Cieszyłam się, kiedy ona się cieszyła i objaśniałam jej nowe trudne emocje, kiedy na przykład była zmęczona i płakała. Mówiłam i mówiłam do tego „wózka” i nagadać się nie mogłam. I nigdy, przenigdy, nie byłam taka szczęśliwa.

Tekst jest fragmentem książki Katarzyny Olubińskiej „Mama w wielkim mieście”, wydanej przez Wydawnictwo WAM.