Jesteś zbyt zajęty?
Zbyt słaby?
Nie czujesz potrzeby?
Zastanówmy nad najczęściej stosowanymi wymówkami, które mają usprawiedliwić brak modlitwy, oraz nad tym, co Pismo Święte mówi na temat tych wykrętów.
Autor: D.A. Carson
Część I
Jestem zbyt zajęty, aby się modlić
Jest to z pewnością jedna z najczęściej wymienianych wymówek. Żyjemy w specyficznych czasach. Zarówno w pracy, jak i w czasie wolnym, pędzimy, działamy, osiągamy cele, staramy się, dążymy do czegoś. Nasze czasy nie sprzyjają kontemplacji. Gdy w końcu przestajemy pędzić, osiągać i działać, wielu z nas usadawia się przed telewizorem i wchłania wszystko, co jest nam podawane. W rezultacie nieczęsto poświęcamy czas na przemyślenia, refleksje, zastanowienie i analizę. Rzadko też poświęcamy czas na modlitwę.
Lillian Guild (Ministry,maj 1985, s. 28) opowiada zabawną historię o tym, jak pewnego razu wraz z mężem jechali samochodem i przypadkiem zauważyli zaparkowany na poboczu stary model cadillaca z otwartą maską. Jego kierowca wydawał się być zdenerwowany. Pani Guild i jej mąż zjechali na pobocze, żeby sprawdzić, czy mogą mu w czymś pomóc. Nieszczęsny kierowca pośpiesznie i nie kryjąc zakłopotania wyjaśnił, że wyjeżdżając z domu wiedział o tym, że ma mało paliwa, ale bardzo się śpieszył na ważne spotkanie w interesach, więc nie zatrzymał się wcześniej, by zatankować. Wszystkim, czego potrzebował jego cadillac było paliwo. Państwo Guild mieli akurat przy sobie niewielką ilość benzyny, więc wlali ją do baku „spragnionego” cadillaca i powiedzieli kierowcy, że najbliższa stacja benzynowa znajduje się w odległości kilku kilometrów. Kierowca serdecznie im podziękował i szybko odjechał.
Po przejechaniu niespełna dwudziestu kilometrów, zobaczyli ten sam samochód unieruchomiony na poboczu – ponownie z otwartą maską. Ten sam kierowca, niemniej zdezorientowany niż za pierwszym razem i jeszcze bardziej wzburzony, był ogromnie wdzięczny, kiedy po raz kolejny ktoś się zatrzymał. Zgadłeś – tak bardzo śpieszył się na swoje spotkanie biznesowe, że zdecydował się minąć stację benzynową i jechać dalej, mając nadzieję, że darowane paliwo pozwoli dojechać mu do miejsca przeznaczenia.
Trudno uwierzyć, że ktoś może zachować się w tak głupi sposób, ale tylko do momentu, gdy uświadomimy sobie, że wielu z nas dokładnie tak samo podchodzi do spraw związanych z naszym życiem chrześcijańskim. Jesteśmy tak zajęci, pędząc do kolejnego punktu harmonogramu zajęć, że postanawiamy nie zatrzymywać się po „paliwo”. Niestety chrześcijańscy przywódcy znajdują się wśród największych winowajców. Napotykając ciągłe i pilne potrzeby, łatwo przychodzi zaniedbać swoje powołanie do głoszenia Słowa oraz do modlitwy. Są przecież tak bardzo zajęci. Podejmowane działania traktują jako nadzwyczaj ważne i – mimo że brak modlitwy powoduje wyrzuty sumienia – są one szybko tłumione przez pilne sprawy, którymi się zajmują.
Oczywiście, w głębi serca wiedzą, że modlitwa jest najważniejsza. Jednak napięty kalendarz nie pozwala im poświęcić na modlitwę wystarczająco dużo czasu.
Jaka Bóg ocenia taką postawę? Znana dobrze historia Marii i Marty (Łk 10,38-42) pokazuje podejście Jezusa do naszego „zapracowania”. Marta była tak pewna trafności swoich wyborów oraz potrzeby działania, że czuła się oburzona z powodu cichej pobożności Marii. Marta nie zajmowała się błahymi sprawami. Obsługiwała duże przyjęcie, podawała ludziom jedzenie, „krzątała się wokół różnej posługi” (10,40). W końcu zdenerwowanie na siostrę przerodziło się w niechęć do samego Jezusa: „Panie, czy nie dbasz o to, że siostra moja pozostawiła mnie samą, abym pełniła posługi? Powiedz jej więc, aby mi pomogła!” (10,40).
Spokojna odpowiedź Jezusa powinna dać nam dużo do myślenia: „Marto, Marto, troszczysz się i kłopoczesz o wiele rzeczy; niewiele zaś potrzeba, bo tylko jednego; Maria bowiem dobrą cząstkę wybrała, która nie będzie jej odjęta” (10,41-42).
Inny przykład pokazujący, na jakim miejscu Biblia stawia modlitwę, znajdujemy w rozdziale mówiącym o małżeństwie oraz relacjach natury seksualnej. Paweł mówi w nim o powinności zaspokajania wzajemnych potrzeb seksualnych w małżeństwie: „Nie żona rozporządza własnym ciałem, lecz mąż; podobnie nie mąż rozporządza własnym ciałem, lecz żona” (1 Kor 7,4). Ktoś mógłby zapytać, czy istnieją odstępstwa od tej zasady. Paweł mówi, że są wyjątkowe sytuacje, w których można niej odstąpić: „Nie strońcie od współżycia z sobą, chyba za wspólną zgodą do pewnego czasu, aby oddać się modlitwie, a potem znowu podejmujcie współżycie, aby was szatan nie kusił z powodu niepowściągliwości waszej” (7,5). Innymi słowy, Paweł pozwala parze małżeńskiej na rezygnację z obowiązku zaspokajania wzajemnych potrzeb seksualnych tylko w określonej sytuacji: (1) obie strony muszą się na to zgadzać; (2) powodem musi być pragnienie poświęcenia czasu na modlitwę; (3) wstrzemięźliwość ma być tylko tymczasowa, po upływie określonego czasu należy znowu podjąć współżycie.
Po lekturze tego fragmentu, niejeden czytelnik może zastanawiać się, dlaczego – z powodu modlitwy – para małżeńska miałaby powstrzymywać się od seksu. Obecnie, niektóre pary prowadzą tak aktywny tryb życia i odczuwają z tego powodu tak duże zmęczenie, że z trudnością odnajdują czas na fizyczne zbliżenie. Bez wątpienia, w I wieku n.e., w niektórych przypadkach problem ten był jeszcze poważniejszy. Mężowie i żony, będący niewolnikami, musieli wstawać rano jako pierwsi i kłaść się spać jako ostatni w folwarkach, w których służyli. Kiedy tacy małżonkowie mieli się razem modlić? Choć Paweł przykłada dużą wagę do kwestii wypełniania małżeńskich obowiązków, potrafi wyobrazić sobie sytuację, w której para świadomie wybiera chwilowe powstrzymywanie się od współżycia, tak aby czas, który spędziliby na zaspokajaniu wzajemnych potrzeb seksualnych, mógł zostać poświęcony na modlitwę.
Nie ma większej różnicy, czy jesteś matką żywiołowych dzieci, których wychowaniu poświęcasz wiele energii, dyrektorem dużej, międzynarodowej korporacji, studentem ostatniego roku, przygotowującym się do zbliżającej się sesji, hydraulikiem pracującym po godzinach, by opłacić szkołę swoich dzieciom lub też pastorem dużego kościoła, pracującym dziewięćdziesiąt godzin tygodniowo. Jeśli pod koniec dnia jesteś zbyt zajęty, aby się modlić, to znaczy, że jesteś za bardzo zajęty. Zrezygnuj z czegoś.
Część II
Czuję się zbyt słaby duchowo, aby się modlić
Wielu z nas wyznacza sobie czas na modlitwę, ale kiedy ten moment nadchodzi, czujemy się za bardzo zniechęceni, za mało wierzący lub też odczuwamy zbyt wielką pustkę, krótko mówiąc – wydaje się nam, że jesteśmy zbyt słabi duchowo, aby się modlić. Możemy wtedy odczuwać pokusę, by odłożyć modlitwę do czasu, gdy będziemy w lepszym nastroju do rozmowy z Bogiem.
Bez względu na to, czy jesteśmy skłonni poddawać się uczuciom, czy nie, każdy z nas czasami tego doświadcza. Jest wiele przyczyn naszego zniechęcenia lub duchowej pustki. Możemy być niewyspani i z tego powodu patrzymy na świat z pesymizmem. Może ktoś zranił nasze uczucia i zepsuł nam humor swoją niepohamowaną i niesłuszną krytyką. Możliwe, że żyjemy od dłuższego czasu w stresie. Niezależnie od przyczyny, w stanie naszego duchowego wyczerpania modlitwa wydaje się zbyt wielkim wyzwaniem.
Za takimi wymówkami kryją się dwa błędne założenia. Pierwsze polega na tym, że powinniśmy przychodzić do Boga w modlitwie, w zależności od tego, jak się czujemy. Jednak, czy na Bogu zrobimy jakieś szczególne wrażenie wtedy, gdy czujemy się radośni, beztroscy, dobrze wypoczęci czy pobożni? Czy wystarczającym powodem nie jest fakt, że sam Chrystus wstawia się za nami i dzięki Niemu w każdej chwili możemy stawać przed Bogiem? Czy nie to mamy na myśli modląc się „w imieniu Jezusa”? Czy nie uwłaczamy krzyżowi, gdy zachowujemy się, jakby wartość naszej modlitwy zależała od tego, czy czujemy Bożą obecność, czy też doświadczamy pustki? Prawdą jest, że gdy odczuwamy pustkę i przygnębienie, powinniśmy szczególnie pamiętać o tym, że jedynym powodem, dla którego Bóg nas akceptuje, jest łaska, którą okazał nam poprzez osobę i dzieło swojego Syna. Nie możemy oszukiwać się myśląc, że nasza modlitwa jest lepsza wtedy, gdy czujemy się dobrze.
Drugie błędne założenie, polega na przekonaniu, że nie mamy obowiązku modlić się, gdy nie mamy na to ochoty. W ten sposób dajemy swojemu nastrojowi lub uczuciom prawo do decydowania o naszych zachowaniach. Jest to przejaw ogromnego egoizmu – tylko ja mam prawo decydować o tym, co powinienem zrobić. Taka postawa odzwierciedla nasze przekonanie, że to ja jestem dla siebie bogiem. Gdy zachowuję się w taki sposób, zaprzeczam słowom zapisanym w Biblii: „w nadziei radośni, w ucisku cierpliwi, w modlitwie wytrwali” (Rz 12,12 – kursywa dodana przez autora).
Jakie jest Boże stanowisko w tej kwestii? Dwie przypowieści Jezusa ukazują je wyjątkowo trafnie. W 18. rozdziale Ewangelii Łukasza Jezus mówi o pewnej wytrwałej wdowie, która powierzyła swoją sprawę skorumpowanemu sędziemu. Czytamy o nim, że: „Boga się nie bał, a z człowiekiem się nie liczył” (18,2). Z początku ignorował ją, w końcu jednak jej wytrwałość opłaciła się. Sędzia powiedział: „Chociaż i Boga się nie boję ani z człowiekiem się nie liczę, jednak ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, by w końcu nie przyszła i nie uderzyła mnie w twarz!” (18,4-5). Jezus tak podsumował tę historię: „A czyżby Bóg nie wziął w obronę swoich wybranych, którzy wołają do niego we dnie i w nocy, chociaż zwleka w ich sprawie? Powiadam wam, że szybko weźmie ich w obronę” (18,7-8). Nie chodzi tu o to, że Bóg jest podobny do skorumpowanego sędziego, który odpowiada jedynie naprzykrzającym się osobom. Przesłanie tej przypowieści jest całkiem inne. Jeśli nawet skorumpowany sędzia zajął się jakąś sprawą z powodu wytrwałości tej kobiety, o ileż bardziej sprawiedliwy Bóg odpowie na nasze wytrwałe prośby? Pierwszy werset tego rozdziału przypomina nam, że „[Jezus] powiedział im też podobieństwo o tym, że powinni zawsze się modlić i nie ustawać” (18,1). Analizowany przez nas fragment kończy się pytaniem Jezusa: „Tylko czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (18,8). Jezus nie pyta tutaj, czy Bóg odpowie na naszą modlitwę, lecz czy mamy wiarę, aby w niej wytrwać. Stosowanie wymówek, że czujemy się zbyt słabi duchowo, lub innych podobnych, jest przyznaniem się, że nie ćwiczymy się w wytrwałości i wierze.
Inną przypowieścią z podobnym przesłaniem jest historia o człowieku, który przychodzi o północy do domu przyjaciela. Budzi go i mówi: „Przyjacielu, pożycz mi trzy chleby, albowiem przyjaciel mój przybył do mnie, będąc w podróży, a nie mam mu co podać” (Łk 11,5-6). Początkowo człowiek odmówił. Całą rodziną położyli się już do łóżek i nie chcieli, aby im przeszkadzano. Jezus, znając normy społeczne obowiązujące w Palestynie, w I wieku naszej ery, tak wyjaśnia tę historię: „Powiadam wam, jeżeli nawet nie dlatego wstanie i da mu, że jest jego przyjacielem, to dla natręctwa jego wstanie i da mu, ile potrzebuje” (11,8). W tamtejszej kulturze, odmówienie pomocy w takiej sytuacji przyniosłoby wstyd jemu i całej jego rodzinie. Pomimo niechęci do człowieka pukającego w nocy do drzwi i złości na samą myśl o wstaniu z łóżka, odmówienie pomocy było nie do pomyślenia.
Jezus tak podsumowuje tę przypowieść: „A ja wam powiadam: proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje, a kto szuka, znajduje, a kto kołacze, temu otworzą” (11,9-10). Nie chodzi o to, że Bóg musi odpowiadać na modlitwy, aby uniknąć zawstydzenia. Przesłanie jest zupełnie inne. Jeśli nawet leniwy i nieuprzejmy sąsiad ostatecznie zrobił to, co należało zrobić, by nie przynieść wstydu sobie i rodzinie, to o wiele bardziej pewne jest to, że Bóg odpowie na prośby swojego ludu! W końcu musi dbać o swoje dobre imię! Sam zapewnia nas, że będzie zaspakajał potrzeby swojego ludu, aby okazać się wiernym i godnym zaufania. W przeciwnym razie przyniósłby wstyd swojemu imieniu. Dlatego też proście, kołaczcie, szukajcie!
Na podstawie tych dwóch przypowieści, dochodzimy do wniosku, że Bóg nie zawsze odpowiada na nasze modlitwy natychmiast. Widzimy, że w swojej mądrości często każe nam czekać, a może nawet odrzuca naszą prośbę, abyśmy mogli ćwiczyć się w wierze i szczerze za Nim podążać. Po chwili zastanowienia przyznamy, że jest to dobre. Gdyby Bóg miał odpowiadać na wszystkie prośby w chwili, gdy są one wypowiadane, to stałby się automatem do spełniania naszych zachcianek. Nie byłby Bogiem, który w mądry sposób odpowiada swojemu ludowi i obdarza wszystkich według swojej suwerennej mądrości, lecz tylko dżinnem zamkniętym w magicznej butelce, zwanej modlitwą.
Bóg pragnie, abyśmy nie chowali się za swoją duchową słabością, przewlekłym niedowiarstwem czy tendencją do zniechęcania się. Chce, abyśmy ufali Mu i byli wytrwali w modlitwie. Posłuszeństwo i pełne zaufanie powinno cechować nas także w innych dziedzinach naszego życia.
Część III
Nie czuję potrzeby, aby się modlić
Ta wymówka jest jeszcze bardziej fałszywa niż dwie pierwsze. Niewielu z nas jest na tyle niemądrych, aby bezkrytycznie stwierdzić: „Jestem zbyt ważny, zbyt pewny siebie i zbyt niezależny, by się modlić”. Nasze myślenie jest inne: „Teoretycznie mogę przyznać, że modlitwa jest czymś bardzo istotnym, jednak w praktyce uznaję ją za ważną tylko w życiu innych ludzi, szczególnie tych słabszych, niezaradnych i niesamodzielnych”. Mówiąc o ważności modlitwy, możemy nie odczuwać głębokiej potrzeby, by praktykować ją w swoim własnym życiu. Możemy świetnie sobie radzić, nie spędzając zbyt wiele czasu na modlitwie. Stajemy się wtedy coraz bardziej pewni siebie i przekonani o tym, że modlitwa jest nam wcale niepotrzebna.
Jakie jest Boże stanowisko w tej sprawie? Jeśli chrześcijanie, którzy znajdują schronienie w pewności siebie, nie nauczą się słuchać Słowa Bożego, to Bóg może przemówić do nich zsyłając nieszczęście lub bolesne doświadczenie. Służymy Bogu, który objawia się skruszonym, uniżonym i łagodnym. Bóg, w swojej mądrości, widząc w nas brak pokory i pragnienia przebywania z Nim, może dla naszego dobra upokorzyć nas. Gdyby pozostawił nas w zbyt wielkim poczuciu własnej wartości, moglibyśmy skończyć tragicznie.
Takie nauczanie znajdujemy w wielu fragmentach Pisma Świętego. Przykładem może być podstęp mieszkańców Gibeonu, opisany w 9. rozdziale Księgi Jozuego. We wcześniejszych rozdziałach czytamy, że naród izraelski doświadczył Bożej mocy, objawionej w czasie przeprawy przez Jordan oraz podczas zdobywania Jerycha. Później, po początkowej klęsce spowodowanej grzechem Achana, Bóg w swojej mocy i mądrości sprawił, że zdobyli także miasto Ai (Joz 7-8). W tym momencie historii Izraela, mieszkańcy Gibeonu postanowili użyć podstępu. Wybrali się w drogę zaopatrzeni w żywność. Przyszli do Izraelitów, mając na sobie stare ubrania i zniszczone sandały oraz niosąc suchy i pokruszony chleb, by sprawić wrażenie, że przybywają z bardzo daleka. Chcieli pokazać, że nie należą do bezbożnych plemion zamieszkujących ziemię, którą Izraelici mieli zdobyć. Udawali obcokrajowców, którzy chcą zawrzeć przymierze z Izraelem, gdyż postrzegają go jako nowego władcę (Joz 9,9-13).
Jaka była reakcja Izraela? „Wtedy mężowie izraelscy przyjęli nieco z ich żywności na drogę, ale wyroczni Pana nie pytali. Jozue zawarł z nimi pokój i przymierze, że zachowa ich przy życiu, a przełożeni zboru im to zaprzysięgli” (9,14-15).
Czy my nie postępujemy podobnie? Oto kilka przykładów: „Jan Kowalski rozważał możliwość dodatkowego zatrudnienia, jednak Pana o to nie pytał”. „Danuta Nowak skorzystała z wielu porad, zanim podjęła decyzję, lecz Pana nie zapytała o Jego zdanie”. „Kościół Ewangeliczny w mieście X powołał komitet mający zająć się ewangelizacją w swojej okolicy, lecz Pana o nic nie zapytał”.
Przykre jest, jak łatwo przychodzi nam podejmować ważne decyzje dotyczące naszej służby czy rodziny, bez pytania o Bożą wolę. Możliwe, że w przeszłości cieszyliśmy się duchowymi zwycięstwami i teraz podchodzimy do kolejnych spraw z pozytywnym nastawieniem, lecz bez modlitwy. Cenimy sobie naszą niezależność. W rezultacie możemy wielokrotnie potknąć się i upaść, bo choć opieramy się na całej swojej mądrości, nie szukamy Bożego oblicza i nie błagamy o Jego prowadzenie.
Rozważmy przykład Hiskiasza. Błagał on Boga o przedłużenie życia o piętnaście lat i zostały mu one darowane. Większość z tych lat wypełniła owocna służba. Jednak w jednej sprawie Hiskiasz ogromnie zawiódł. Gdy przybyli wysłannicy z potężnego imperium babilońskiego, Hiskiasz, którego ujęli tym, że okazali mu szacunek, zabrał ich na „wycieczkę”, pokazując bogactwa swego domu i królestwa. Bez wątpienia pisemne raporty wysłanników pozostały w aktach. Ten drobny incydent, dziesiątki lat później, zadecydował o najeździe Babilonu na to królestwo (2 Krl 20,12-21).
Autor Księgi Kronik stwierdza, że Hiskiasz dokonał wielu dobrych rzeczy, a następnie dodaje: „Jednakże gdy byli u niego rzecznicy książąt babilońskich, którzy przysłali ich do niego, aby się dowiedzieć o cudownym zdarzeniu, jakie wydarzyło się w kraju, Bóg zdał go na jego własne siły, wystawiając go na próbę, aby poznać wszystkie jego zamysły” (2 Krn 32,31). Ponieważ w sercu Hiskiasza zabrakło pragnienia szukania Bożego oblicza, a wypełniła je pewność siebie, w tym ważnym momencie popełnił poważny błąd.
Błędnym jest myślenie, że tylko wielkie i rażące grzechy będą nam przeszkadzały w modlitwie. Tak często upadamy z zupełnie błahych powodów.
Część IV
Jestem zbyt rozgoryczony, aby się modlić
Nie da się przejść przez życie tak, by nie zetknąć się z nieuczciwością i brakiem sprawiedliwości. Wielu z nas akceptuje te grzechy z umiarkowanym spokojem, dochodząc do wniosku, że w końcu żyjemy w upadłym świecie. Jednak gdy niesprawiedliwość lub nieuczciwość dotyka nas samych, jesteśmy mniej pobłażliwi. Często pielęgnujemy w sobie chęć zemsty, rozgoryczenie i złość. Taka postawa z kolei sprawia, że nasze modlitwy ograniczają się do wypowiadania pewnych formułek. W ostateczności może to doprowadzić do chronicznego braku modlitwy. Stwierdzamy: „Jak mam się modlić, skoro tak wiele wycierpiałem?” lub „Nie mów mi o modleniu się za moich nieprzyjaciół. Wiem, dzięki komu ominął mnie awans”.
Rozważanie tego, jak postrzegają cię inni, może niszczyć twoje życie. Użalanie się zaś nad sobą i chowanie urazy zadusza prawdziwą modlitwę. Bardzo trudno jest modlić się, ze współczuciem i gorliwością, za kogoś, do kogo czujemy urazę. Wielu z nas nie chce się modlić, ponieważ wiemy, że zdyscyplinowana, biblijna modlitwa wymaga wyeliminowania grzechu, z którym jest nam wygodnie.
Jaka jest Boża odpowiedź na ten problem? Na końcu Modlitwy Pańskiej, zapisanej w Ewangelii Mateusza, Jezus powiedział: „Bo jeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, odpuści i wam Ojciec wasz niebieski. A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych” (Mt 6,14-15). W innym miejscu, Jezus stwierdza: „A gdy stoicie i zanosicie modlitwy, odpuszczajcie, jeśli macie coś przeciwko komu, aby i Ojciec wasz, który jest w niebie, odpuścił wam wasze przewinienia” (Mk 11,25). Nie chodzi o to, że wybaczając innym w pewien sposób zapracowujemy sobie na przebaczenie Ojca. Darując winy innym, pokazujemy, że naprawdę pragniemy Jego przebaczenia. Przychodząc w ten sposób do Boga, dajemy wyraz temu, że nasza pokuta jest szczera, a nasza skrucha prawdziwa. Chrześcijanie nigdy nie powinni przychodzić do Boga w taki sposób, jakby mieli dobre układy z Wszechmocnym, pozwalające im korzystać z Jego błogosławieństw, ale nie wymagające żadnej dyscypliny. Jeśli wiemy, że jesteśmy grzesznikami potrzebującymi przebaczenia, powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że proszenie o wybaczenie i jednoczesne odmawianie go innym, jest niczym innym, jak tanim religijnym oszustwem.
Powinniśmy patrzeć na problem rozgoryczenia nie tylko z punktu widzenia osób, które potrzebują przebaczenia, lecz również z pozycji tych, którzy je otrzymali. Biblia mówi nam: „Wszelka gorycz i zapalczywość, i gniew, i krzyk, i złorzeczenie niech będą usunięte spośród was wraz z wszelką złością. Bądźcie jedni dla drugich uprzejmi, serdeczni, odpuszczając sobie wzajemnie, jak i wam Bóg odpuścił w Chrystusie” (Ef 4,31-32). Doświadczywszy odpuszczenia naszych win, które otrzymaliśmy dzięki Chrystusowi, nie mamy prawa odmawiać przebaczenia innym.
Odczuwam zbyt duży wstyd, aby się modlić
Pamiętamy zachowanie Adama i jego żony po okazaniu nieposłuszeństwa i po przekroczeniu jedynego zakazu Boga: „A gdy usłyszeli szelest Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie w powiewie dziennym, skrył się Adam z żoną swoją przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu” (1 M 3,8). Poczucie wstydu każe nam ukryć się przed Bogiem. Prowadzi do ucieczki i eskapizmu. W końcu, doprowadza nas do braku modlitwy.
Jaki jest Boży stosunek do tego problemu? Bóg odszukał Adama i Ewę, i zajął się ich grzechem. Nie możemy skutecznie ukrywać się przed Bogiem, „gdyż przed oczyma Pana jawne są wszystkie drogi człowieka i On zważa na wszystkie jego ścieżki” (Prz 5,21). „I nie ma stworzenia, które by się mogło ukryć przed nim, przeciwnie, wszystko jest obnażone i odsłonięte przed oczami tego, przed którym musimy zdać sprawę” (Hbr 4,13). Jeśli uciekanie i ukrywanie się przed Bogiem i tak nam nie pomoże, nasze poczucie wstydu jest marnym usprawiedliwieniem braku modlitwy. Powinno być ono raczej bodźcem skłaniającym nas do powrotu do Tego, który jedynie może przebaczyć i całkowicie odpuścić nasze winy. Powinno przyczynić się do powrotu do wolności sumienia oraz śmiałości w modlitwie, które są następstwem radosnej świadomości, że zostaliśmy przyjęci przez świętego Boga tylko dzięki Jego łasce.
Przeciętność w zupełności mnie zadowala
Niektórym wierzącym wystarcza, że utożsamiają się z Chrystusem, lecz nie chcą angażować się w chrześcijaństwo tak „do końca”. Trzymają się kurczowo podstawowej chrześcijańskiej ortodoksji, ale nie są zainteresowaniu dogłębnym studium biblijnym. Cenią moralność i uczciwość, szczególnie na szczeblu państwowym, lecz nie angażują się na przykład w walkę z korupcją. Przejmują się jakością kazań, lecz nie martwią się zbytnio jakością swojego życia modlitewnego. Tacy chrześcijanie zadowalają się przeciętnością.
Jakie jest Boże stanowisko wobec takiej postawy? Można tutaj przytoczyć wiele fragmentów. Najbardziej trafny będzie tutaj list napisany przez Jakuba, przyrodniego brata naszego Pana. Kierując go do chrześcijan, stwierdził: „Walczycie i spory prowadzicie. Nie macie, bo nie prosicie” (Jk 4,2). Mamy tu chrześcijan kłócących się i sprzeczających, ogromnie sfrustrowanych z powodu braku modlitwy w swoim życiu. Gdy w końcu zaczynają się modlić, wcale nie stają się lepsi: „Prosicie, a nie otrzymujecie, dlatego że źle prosicie, zamyślając to zużyć na zaspokojenie swoich namiętności” (Jk 4,3).
Z Bożego punktu widzenia tacy chrześcijanie są ludźmi „wiarołomnymi” (4,4). Teoretycznie utrzymują bliską relację z Bogiem, a w rzeczywistości żyją „w świecie”. „Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem to wrogość wobec Boga [dokładnie w ten sam sposób, w jaki fizyczna niewierność małżeńska jest wroga względem współmałżonka]? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga” (Jk 4,4).
Boże stanowisko jest bezkompromisowe: „Przeto poddajcie się Bogu, przeciwstawcie się diabłu, a ucieknie od was. Zbliżcie się do Boga, a zbliży się do was. Obmyjcie ręce, grzesznicy, i oczyśćcie serca, ludzie o rozdwojonej duszy. Biadajcie i smućcie się, i płaczcie; śmiech wasz niech się w żałość obróci, a radość w przygnębienie. Uniżcie się przed Panem, a wywyższy was” (4,7-10).
Smutną prawdą jest to, że są sytuacje, w których każdy z nas może odnieść te słowa do swojego życia.
D.A. Carson „Wezwanie do duchowej odnowy”