Stacja 5
Żołnierze przymuszają Żyda do pomocy
Ta stacja jest opowieścią o najbardziej miłosiernym człowieku w dziejach świata. O mężczyźnie, który nie bał się wrażliwości i współczucia.
Przed chwilą Jezus minął swoją matkę. Jest w Nim więcej wiary, ale ciężar krzyża wcale nie maleje. Żołnierze nie chcieli pokazywać swojej wrażliwej strony, męskość i społeczne uwarunkowania nie pozwalały im na okazywanie tego. Jednak zdjęci litością przymuszają jednego z Żydów do pomocy Skazańcowi. Jedną ręką chłoszczą Jezusa, a drugą okazują litość. To dwulicowość, która ma już dwa tysiące lat i wciąż jest obecna w Kościele.
Kim był Szymon z Cyreny? Zwyczajny mężczyzna, ojciec dwóch synów, pobożny Żyd. Wracał do domu, by świętować, chciał odpocząć, a został zmuszony do czegoś, co miało mu ten święty spokój odebrać. Dotknięcie skazańca zaciąga nieczystość. Jednak dotknięcie krwi Jezusa było niczym rozgrzeszenie w akcie spowiedzi. Jezus w tym momencie zrywa kajdany Prawa, a ustanawia prawo miłości. W sercu Cyrenejczyka tej miłości było wiele. Stanął w obronie Jezusa, gdy męczono Go po drodze. Bał się prawa i konsekwencji, ale nie odmówił towarzyszenia Jezusowi.
Za każdym razem, gdy idziemy do spowiedzi, bojąc się prawa i konsekwencji, przypomnijmy sobie tę scenę. W konfesjonale dotykamy krzyża Skazańca, zostajemy naznaczeni Jego krwią. On bierze na siebie dług Prawa, a nam zostawia prawo miłości. Otrzymaliśmy miłosierdzie, wychodząc, pamiętajmy, by miłosierdzie dawać. To spotkanie sprawiło, że Jezus na stałe wszedł do domu Szymona. Odmienił jego rzeczywistość – dziś czcimy jego synów jako świętych. Być może nie był to wcale dom szczęśliwy, być może Szymonem miotały różne pragnienia, namiętności, był zniewolony grzechem, ale był też bardzo wrażliwy. Widząc tę wrażliwość, Jezus Go uleczył. Szymon powrócił do siebie czysty jak nigdy wcześniej. Zaczął być jeszcze bardziej obecny w życiu bliskich, jeszcze bardziej przy swojej żonie. Wychował dwóch świętych synów, sam zapewne osiągając świętość po śmierci.
Ta stacja to nie tylko opowieść o nas, bo często chcemy widzieć siebie w Szymonie z Cyreny. To obraz wszystkich tych, którzy pomagają nierzadko wbrew sobie. To matki chorych dzieci, które kochając bezgranicznie, także doświadczają pustki, porzucają swoje marzenia, oddają się posłudze. To ludzie, których brzydzi ubóstwo, cierpienie, krew – a jednak pomagają jako sanitariusze, pielęgniarki i wolontariusze. To wszyscy ci, którzy zdają sobie sprawę z tego, jak pomaganie jest im nie po drodze, a jednak podejmują ten trud, bo mają coś, czego brakuje innym. Są wrażliwi na miłość, zdjęci litością. Nawet nie zauważają, jak Jezus odmienia ich życie. Każde spotkanie ze skazańcem czyni z nich miłosiernych, a to przedsmak świętości.
Możesz wybrać, po której stronie jesteś, w jaki sposób chcesz być miłosierny. Zaangażować się jak Szymon z Cyreny czy być dwulicowy jak żołnierze Cezara. Nie wystarczy zauważyć cierpienie, trzeba również wyjść mu na spotkanie. Stoi przed tobą zakrwawiony Jezus w postaci chorych, skrzywdzonych i uchodźców. Jaka będzie twoja pomoc?
Stacja 6
Jerozolimska kobieta lituje się nad Jezusem
Jesteś potrzebny Jezusowi i każdy twój najmniejszy gest ma znaczenie. Gdy rozszalały tłum toczył walki, ona jedna odważyła się podejść i zobaczyć kogoś więcej niż tylko skazańca.
Nie wiemy, jak długo Szymon z Cyreny pomagał nieść Jezusowi krzyż. Ilu scen był świadkiem, czy dotarł na samą Golgotę? Ci, którzy pluli Jezusowi w twarz, przeklinali Go i popychali, pozostali bezimiennym tłumem. Na kartach historii zapisali się pokorni, cisi i odważni – ci, którzy wychodzili przed tłum.
Taką postacią była Weronika. Gdy umęczony Jezus opadał z sił, a dookoła rozszalały tłum walczył również między sobą, ona z całą swoją kobiecą delikatnością podeszła niezauważona aż do samego Chrystusa. Podeszła, bo widziała kogoś więcej niż tylko skazańca. Jezus zapewne się zdziwił, że tak piękna i zamożna kobieta chce Go dotknąć niezmuszana przez nikogo. Weronika miała w sobie wrażliwość na piękno, dostrzegła w Jezusie tę samą postać, którą wcześniej Apostołowie oglądali na górze Tabor. „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
Jej imię, którym dzisiaj ją określamy, wzięło się prawdopodobnie od gestu, jaki wykonała. Ocierając twarz Jezusowi, w Chrystusie na nowo odkryła przed ludźmi prawdziwe Boże oblicze. On pozostawił swój wizerunek na jej chuście. „Vera icon” – czyli prawdziwy obraz. To jednocześnie wizerunek Boga i człowieka, przymierze wypisane krwią.
Z każdym krokiem spotykało Jezusa coraz większe cierpienie. Dlatego też każdy najmniejszy gest dobra wobec Niego miał znaczenie. Ci wszyscy ludzie spotykani na drodze nie tylko mieli dawać świadectwo, ale także być umocnieniem dla samego Jezusa, który niesie krzyż. Każda ta osoba to cichy dowód, że dobro w człowieku zwycięża. To potwierdzenie, że walka Boga o człowieka ma sens.
Jeśli chcesz towarzyszyć Jezusowi, pamiętaj, że każdy najmniejszy gest ma wielkie znaczenie. Nie myśl tylko kategoriami wielkości. Widzisz? Zanim ty spostrzegłeś pragnienie Jezusa, Weronika już była u Jego stóp. Wyprzedziła cię. W pomaganiu nie chodzi o ściganie się i porównywanie, ale o pewien refleks miłosierdzia. Tyle razy mogłeś pomóc, ale nie zdążyłeś. Możemy czekać, że zrobi to ktoś inny, bardziej kompetentny, zdolniejszy. Nawet jeżeli nie możesz realnie pomóc, może znasz po prostu kogoś, kto potrafi to zrobić, albo twoja obecność zwróci uwagę innych na potrzebę pomocy. Jesteś potrzebny! Miłosierdzia nie mierzy się efektywnością, ale otwartością serca. Twarz ludzi, którym okażesz miłosierdzie, odbije się w twojej duszy jak na płótnie.
To, co czuł Jezus w tej sytuacji, każdy z nas może sobie łatwo wyobrazić. Tak wiele razy w życiu byliśmy fałszywie ocenieni. Na podstawie wyglądu, rzeczy i sytuacji, które nic o nas nie mówiły. Ile takich osób spotkaliśmy, które powiedziały nam: widzę, jaki jesteś naprawdę. Chciały nas poznać, dostrzec prawdę, nie zraziły się powierzchownym widokiem. Te same uczucia nie były obce Jezusowi.
Czy ją zauważył? Może była chwilą wytchnienia i odpoczynku w tej drodze, a może wszystko działo się tak szybko, że niczego nie spostrzegł. Poczuł jedynie, że wyszła z Niego moc, jak wtedy, gdy uleczył kobietę cierpiącą na krwotok. Na pewno Weronika nie pozostała niezauważona. Nawet jeśli ich spojrzenia się nie spotkały, to przynajmniej sercem ją dostrzegł. Taki gest nie pozostaje bez echa.