Kiedy Chrystus wstąpił do nieba i zasiadł po prawicy Ojca, przystąpili do Niego zatroskani aniołowie z zapytaniem o przyszłe losy królestwa Bożego na ziemi. – Zostawiłem przecież tam swoich uczniów – odpowiedział Syn Boży. Ale aniołowie, widząc, jak słabi, jak mali i jak zawodni są Jego uczniowie, nie chcieli uwierzyć w tak kiepskie rozwiązanie i nalegali dalej: – Panie, naprawdę nie masz żadnego innego planu? – Nie, innego planu nie ma i nie będzie – odparł Jezus.
O tym, że tak jak uczniowie Chrystusa mamy kontynuować budowę królestwa Bożego i być świadkami Jezusa, przypominają nam dzisiejsze czytania liturgiczne. W pierwszym czytaniu słyszeliśmy słowa Chrystusa: „gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”. Podobne słowa skierował do nas Pan Jezus w Ewangelii: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”.
Niewtajemniczonym mogłoby się wydawać, że świętujemy dziś koniec Chrystusowej obecności na ziemi. Otóż tak nie jest. Świętujemy nie koniec obecności Jezusa na ziemi, tylko jej zmianę. W chwili bowiem swego wstąpienia do nieba Chrystus przestał być obecny na ziemi w swoim ludzkim, fizycznym ciele, natomiast rozpoczął obecność poprzez swoje „mistyczne ciało” – Kościół, czyli poprzez każdego z nas.
O tym, że Chrystus żyje i dalej działa w Kościele poprzez swoich wyznawców, mówią w wielu miejscach karty Pisma Świętego. To my, chrześcijanie, jesteśmy obecnie ciałem, w którym Jezus żyje. Święty Paweł pisze: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Gal 2,20). My, chrześcijanie, jesteśmy umysłem, poprzez który Jezus obecnie myśli. „To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie”, pisze św. Paweł (Flp 2,5). To my jesteśmy dziś głosem, którym Jezus mówi. On powiedział przecież: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16). Wreszcie to my jesteśmy sercem, poprzez które Jezus kocha. On przecież powiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).
Chrystus żył na ziemi tylko trzydzieści trzy lata. Ograniczony był czasem i miejscem. Dlatego pragnie, aby każdy z nas na własną miarę był Jego „przedłużeniem”, by się stał drugim Chrystusem, z zachowaniem swej osobowości. Przez każdego z nas chce On dalej się wcielać, umierać, zmartwychwstawać i zbawiać. Chce się dalej modlić i nauczać, cierpieć i pracować.
Aby być świadkami Chrystusa nie musimy wyjeżdżać na misje czy głosić kazania. Przykład życia wymowniejszy jest niż kazanie, a dobroć i miłość, radość i przebaczenie bardziej pociągają. Czasami tuż obok nas, w naszych rodzinach, sąsiedztwie, miejscu pracy jest wielu ludzi, którzy tak mało wiedzą o Chrystusie i tak mało Go znają. Może są to nasze własne dzieci, współmałżonek, sąsiad, kolega czy koleżanka. Podejmując się jednak przybliżenia tych osób do Chrystusa, pamiętajmy o tym, że nie wystarczy głosić Jego naukę tylko słowami. Trzeba także tą nauką żyć i potwierdzać ją swoim życiem. Czyli czynić tak, jak czyniłby Jezus, gdyby żył w tej chwili na ziemi.
Znacznie trudniejszym sposobem świadczenia o Chrystusie jest znoszenie cierpień i przeciwności dla Niego i Jego Ewangelii. Dzieje się tak wtedy, gdy zapieramy się samych siebie i niezależnie od różnych cierpień, prześladowań i przeciwności wierzymy w słowa Chrystusa: „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie” (Mt 7,11).
Jeden z niewierzących lekarzy opiekował się chorą na raka pacjentką, której zostało tylko kilka miesięcy życia. Zazwyczaj lekarz stara się pocieszać pacjenta. W tym wypadku było jednak inaczej. Chora kobieta nie tylko nie potrzebowała żadnego pocieszania, lecz sama podtrzymywała lekarza na duchu. W jej zachowaniu dawał się odczuć nadzwyczajny, nadludzki spokój. Zaczęło go to intrygować. Dlatego pewnego razu otwarcie zapytał: „Czy mogłaby mi pani powiedzieć, co jest źródłem mężnego znoszenia cierpień i tak wielkiego wewnętrznego pokoju?”. Wtedy pacjentka wskazała na wiszący na ścianie krzyż i odpowiedziała: „Chrystus, który umarł za mnie, pomaga mi pogodzić się z losem i znosić moje cierpienia”. Pełna wiary odpowiedź kobiety sprawiła, że ten niewierzący lekarz zaczął głęboko się nad tym zastanawiać. Po kilku miesiącach odnalazł swoją drogę do Boga.
„Pamiętajmy, że jesteśmy może jedyną Biblią, którą niektórzy ludzie w ogóle czytają”. Niewielu z nas czyta Pismo Święte i nie każdy też chce i umie czytać. Ale wszyscy interesują się osobami żyjącymi obok i obserwują nas. Jaką Biblią jesteśmy? Prawdziwą czy fałszywą? Czy całym życiem świadczymy o Chrystusie? Ks. Marian Bendyk