Marek bardzo pragnął dostać na urodziny rower. Ale nie byle jaki rower! To miał być czerwony metalik, z dwunastoma przerzutkami i prędkościomierzem. Widział taki na wystawie sklepu z rowerami.
Tata Marka uważa wprawdzie, że byłoby rozsądniej poczekać z tym jeszcze rok, ponieważ na takim rowerze z przerzutkami nie jeździ się tak łatwo. Chłopiec ma jednak nadzieję, że tata spełni już teraz jego marzenie, bo przecież dwanaście miesięcy to cała wieczność.
Wreszcie nadszedł dzień urodzin Marka.
Rankiem chłopiec jak strzała mknie do ogrodu. Tutaj tradycyjnie tata z mamą ukryli dla niego wiele niespodzianek.
W ogrodzie wzeszły już krokusy zachęcone ciepłym słońcem. Kwitną teraz na biało i fioletowo pośród zielonej trawy. Po drugiej stronie ogrodu połyskują żółte pierwiosnki.
Marek z napięciem zagląda pod każdy krzaczek i każde drzewo. Niemal wszędzie znajduje ukryte cukierki i batoniki.
Szuka, szuka i szuka. W altance, w garażu, sprawdza nawet kompostownik. Przecież nie tak trudno znaleźć rower, jeśli ma go dostać…
Szuka i szuka, ale jego nadzieja stopniowo maleje.
Oczywiście cieszą go wszystkie słodycze, ale czuje się zawiedziony, nie mogąc znaleźć roweru.
W końcu Marek postanawia zaprzestać poszukiwań, ale tata mówi nieoczekiwanie:
– Może znajdziesz coś jeszcze w drewutni?
Marek otwiera skrzypiące drzwiczki, za którymi znajduje się drewno na opał. Pomiędzy pieńkami odkrywa… rower. Wynosi go i zachwycony ogląda ze wszystkich stron. To ten rower z wystawy sklepowej, z przerzutką i prędkościomierzem, z którego można odczytać, jak szybko się jedzie!
Marek promienieje ze szczęścia i dziękuje obojgu rodzicom. Nie może się już doczekać jazdy próbnej. Mama patrzy z niepokojem, jak Marek siada na rower.
– Od dzisiaj twój anioł stróż będzie miał ręce pełne roboty – uśmiecha się.
Tata prosi Marka, żeby jechał ostrożnie, a przede wszystkim, żeby nie przesadzał z prędkością. I oto Marek siedzi już na siodełku i wyjeżdża za furtkę.
Najpierw chłopiec jedzie uliczką prowadząca przez osiedle, a potem aleją w dół aż do supermarketu. Spogląda na prędkościomierz.
– Jadę już 30 na godzinę! – nie może uwierzyć.
Nagle zza zakrętu wyłania się auto z mleczarni.
– Czy uda mi się go wyminąć? -zastanawia się Marek. – O nie – myśli teraz – muszę ostro hamować!
I hamuje.
Nie spodziewał się, że koła tak szybko się zablokują. Traci równowagę i upada.
Jacyś ludzie biegną na miejsce wypadku.
– Całe szczęście, że nie wpadłeś na samochód – mówi starszy pan i pomaga Markowi wydostać się z rabatki otaczającej aleję.
– Na szczęście miał miękkie lądowanie – zauważa stojąca obok dziewczyna i mówi do Marka: – To zasługa twojego anioła stróża! Aż strach pomyśleć, co mogło się zdarzyć, gdybyś upadł na ulicę!
Marek stoi jeszcze na miękkich nogach. Ale nogi, dzięki Bogu, są całe. Sprawdza teraz ręce i nogi. Tylko kilka zadrapań, nie ma o czym mówić.
Ale od upadku ucierpiała kierownica roweru!
Marek z markotną miną prowadzi rower do domu, gdzie ze skruchą zdaje rodzicom relację z wypadku.
Tata najpierw krzyczy, ale cieszy się, że nie stało się nic poważniejszego.
– Twój anioł stróż dobrze się spisał – mówi z ulgą mama.
– Tylko musi się jeszcze nauczyć jeździć na rowerze – mówi szeptem Marek i uśmiecha się szczęśliwy.
Manfred Eichorn