Gdybym mówiła językami wychowawców i psychiatrów,
a miłości bym nie miała, stałabym się jak miedź
brzęcząca albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miała dar planowania przyszłości mojego dziecka
i znała wszystkie tajemnice dziecięcego umysłu,
i posiadła wszelką wiedzę o nastolatkach
i wszelką wiarę w swoje dzieci, tak iżbym góry przenosiła,
a miłości bym nie miała, byłabym niczym.
I gdybym rozdała całą swoją majętność, by je wykarmić,
a ciało wystawiła na ciężką harówkę w domu,
lecz miłości bym nie miała, nic bym nie zyskała.
Miłość cierpliwa jest dla niegrzecznych dzieci,
łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, kiedy dziecko
chce przenieść się do babci, bo „ona jest fajna”.
Miłość nie szuka poklasku u nastolatka w przekonaniu,
że wszystko wie lepiej.
Miłość zachowuje dobre maniery w domu
– nie szuka swego ani nie ma kompleksu męczennika,
nie daje się łatwo sprowokować zwykłym
dziecięcym postępowaniem.
Miłość nie pamięta wczorajszego zła, nie myśli źle
– rozstrzyga wątpliwości na korzyść dziecka.
Miłość nie lekceważy grzechu w życiu dziecka
(ani we własnym), ale weseli się,
kiedy odnajduje ono prawdę.
Miłość nie ustaje; nie jest jak wygodne warunki,
które się skończą, albo jak całkowite porozumienie
między rodzicami a dziećmi, które zaniknie,
lub jak dobre wychowanie, o którym się zapomni.
Kiedy byliśmy dziećmi, mówiliśmy, postępowaliśmy
i myśleliśmy jak dzieci.
Teraz, gdy staliśmy się rodzicami,
musimy postępować dojrzale.
Mervin Seoshore