881 776 552 (całodobowo: wezwania do chorych, sprawy pogrzebowe)

Dziś, kiedy patrzymy na nasze początki, to wydaje nam się, że to było totalne szaleństwo. Poznaliśmy się w sierpniu 2011 r. podczas Światowych Dni Młodzieży w Madrycie. Obydwoje lecieliśmy na to spotkanie mocno podłamani, pokiereszowani przez wcześniejsze nieudane „związki”, tragedie rodzinne i osobiste.

 

W sumie żadne z nas nie miało ochoty na nową znajomość czy głębszą relację. Tymczasem po kilku dniach byliśmy już parą, po sześciu miesiącach narzeczeństwem a po dwóch latach małżeństwem.

 

Pochodzimy z rożnych stron Polski. Ja jestem z Krakowa, Edyta z okolic Białej Podlaskiej. Dzieliło nas 350 kilometrów, siedem godzin jazdy pociągiem lub autobusem. Dodając do tego fakt, że ja od poniedziałku do piątku pracowałem, a moja narzeczona studiowała w Lublinie, mieliśmy naprawdę mało czasu na pielęgnowanie naszej relacji. Ale kto chce, ten może. Stawaliśmy na rzęsach, żeby móc się spotkać w każdy weekend.

 

Od początku zdecydowaliśmy czekać z seksem do ślubu. Dlaczego? Bo nie chcieliśmy iść na łatwiznę. W życiu warto walczyć tylko o to, co wiele kosztuje. Poza tym obydwoje jesteśmy wierzący i chcieliśmy iść drogą, którą wskazuje Ewangelia.

 

Oczywiście, nie było łatwo wytrwać w takim postanowieniu. Największym dla nas problemem był dystans i ciągła tęsknota za sobą. Jak już się spotykaliśmy, to byliśmy tak „głodni” siebie, że nie mogliśmy się na siebie napatrzeć. Potrafiliśmy nie spać, nie jeść, tylko prawie cały czas rozmawiać.

 

Poza tym nie sypianie razem przy naszym weekendowym trybie funkcjonowania było wielkim przedsięwzięciem logistycznym, bo trzeba było przygotować miejsce dla drugiej osoby. Trudno było znaleźć wolne łóżko na studenckiej stancji Edyty czy płacić za dwa osobne pokoje hotelowe gdzieś pomiędzy Białą Podlaską a Krakowem.

 

Po moim wyjeździe za granicę ciężko było wydawać z trudem odkładane na wesele pieniądze, aby opłacić pokój w hotelu. Łatwiej przecież byłoby mieszkać razem. Ale na pewno było warto. Choćby dla ciągłego uczucia nowości, świeżości, kiedy mogliśmy się spotkać następnego dnia rano. Tyle emocji i przygotowań na spotkanie z ukochaną osobą. Myślę, że nie byłoby to wszystko tak fascynujące, gdybyśmy od razu wylądowali w łóżku.

 

Nie było łatwo, bo przecież to my byliśmy „inni”. Dzisiaj nie żyje się już tak „prymitywnie” jak my. To na nas patrzono jak na kosmitów. Poza tym jesteśmy normalną parą, kobietą i mężczyzną. To oczywiste, że ciągnęło nas wzajemnie do siebie, że czasem bardzo trudno było się powstrzymać. Były też i momenty potknięć. Sytuacje „o mały włos…” pokazywały nam, że jesteśmy tylko słabymi ludźmi i że musimy się nawzajem motywować.

 

Kiedy zdarzały nam się upadki, dużo o tym rozmawialiśmy, przepraszaliśmy się nawzajem, czasem płakaliśmy i zawsze staraliśmy się wyciągnąć wnioski. Najlepszym lekarstwem była jednak modlitwa i spowiedź.

 

Często odmawiałem Litanię do św. Józefa. Mieliśmy też praktykę wspólnej modlitwy różańcowej a potem tzw. Tajemnicy Szczęścia wg objawień św. Brygidy Szwedzkiej. Wspólna modlitwa i szczere rozmowy nas umacniały. Czuliśmy wielki szacunek do siebie i większą miłość, bo była ona wciąż świeża i pielęgnowana.

 

Postanowienie, jakie podjęliśmy, kosztowało nas wiele trudu. Musieliśmy wciąż od siebie wymagać i walczyć każdego dnia, by nasza relacja była taka, o jakiej zawsze marzyliśmy. Jednak właśnie dzięki temu przeżyliśmy piękne narzeczeństwo i odczuliśmy, że naprawdę przygotowaliśmy się do małżeństwa.

 

Na  koniec narzeczeństwa stwierdziliśmy jednomyślnie, że walka o czystość nas wychowała i uzdolniła do prawdziwej miłości, skorej do poświęceń. Pozwoliła nam dojrzeć do małżeństwa. Warto było czekać z wielu powodów, ale chyba największym był dzień naszego ślubu. W tym wielkim dla nas momencie byliśmy ogromnie szczęśliwi, że udało nam się wytrwać. Zachowaliśmy siebie jako prezent dla tej jedynej osoby, na którą czekaliśmy całe życie.

 

Do dziś pamiętamy reakcję jednego księdza podczas spowiedzi przygotowującej nas do ślubu. Po tym jak się dowiedział, że wytrwaliśmy w czystości aż do tej pory, wyszedł z konfesjonału, uścisnął nam ręce i serdecznie pogratulował mówiąc: „Dzisiaj to ja zostałem umocniony. Potrzeba więcej takich ludzi, którym chce się walczyć o czystość. To, że są jeszcze takie pary, przywraca wiarę nawet nam, kapłanom.”

 

Edyta i Stanisław  – www.deon.pl