W miasteczku Nudynapudy (tak nazywały je dzieci) było tak nudno , że dzieciom zdawało się , że czas jest jak makaron nawijany na uszy. Największy kłopot był z tym : co robić z czasem, kiedy lekcje już są odrobione, w telewizji nic dla dzieci nie ma, a tu jeszcze tyle godzin do nocy? Co robić? Może chmur liczenie? Może z kąta w kąt łażenie ? Może spanie lub ziewanie? Może stawanie na głowie, jeśli się uda? Kończyło się na tym , że była tylko wielka nuda.
I nagle , któregoś dnia , do miasteczka przyjechał ktoś , kto nie tylko sam nudzić się nie potrafił, ale z kim nudzić się nie można było ani chwili. Był to pan Cezary, mistrz we wszystkich grach sportowych. On wiedział co robić z czasem. Zamieniał go na turnieje , zawody , mecze , skoki, biegi , wyścigi, wieloboje, podczas których – wiadomo – nikt się nie nudził.
Ten pan Cezary chodził ubrany w dres w „piątek- świątek –i- niedzielę, zawsze albo z piłką , albo rakietami tenisowymi, albo z pałeczkami sztafetowymi. Prawie wszystkie dzieciaki wprost przepadały za nim, bo miał zawsze zaskakujące pomysły. Na każdy dzień – pomysł nowy i wiadomo , że sportowy! Ważniejszy był on dla dzieci od komendanta policji, dyrektora szkoły, od księdza proboszcza, nawet od miejscowego sztukmistrza. . Czarek , urodzony sportowiec ( tak o nim powiedział pan Cezary) , tak go polubił, że na koszulce wypisał sobie : „ I love Pana Cezarego!”
I byłoby wszystko ładnie i pięknie, gdyby nie wynikł pewien kłopot. Otóż Czarek biegał codziennie na boisko, bo biegał prawie jak gepard, skakał prawie jak kangur, a bramki strzelał jak Diego Maradona…. Ćwiczył na boisku od poniedziałku do soboty, bo w niedzielę miały być zawody, a spodziewał się , że kto jaj kto , ale on musi być najlepszy. Gdy opowiedział o tym mamie , to nagle usłyszał :
– O nie , stop! Nie pójdziesz!
– Ależ, mamo! – jęknął Czarek – Dlaczego? Przecież mogę zająć pierwsze miejsce co najmniej w trzech konkurencjach!
– Zobacz Czarku _ powiedziała mama- Czas a poniedziałek, wtorek, środę …do soboty poświęcasz na sport. I dobrze. Ale niedziela należy się Panu Bogu i kropka ! Czarek wiedział , że gdy mama powie: kropka, to już nie ma co dyskutować.
Przyszła niedziela . Na boisku aż huczało, lecz Czarek szedł z mamą do kościoła, obrażony na cały świat.
Stanął w kącie za konfesjonałem i patrzył na wszystko tak, że widział tylko to, co jest nudne i brzydkie : na gipsowego anioła płaczącego łzami z kurzu; na jakąś panią podobną do wiedźmy , pchającą się do ołtarza; na kościelnego podobnego do garbatego dzwonnika z jakiegoś filmu; na księdza , który nie miał głosu , no i „wymyślił” Mszę akurat wtedy , gdy tam są zawody i kto inny zdobywa pierwsze miejsce….
W poniedziałek pan Cezary powiedział: „Czarku , jeśli na następną niedzielę też pójdziesz do kościoła i nie pojedziesz z nami na zawody , to skreślam cię z listy zawodników, a o medalach nie masz nawet co marzyć. Wybieraj ! „ Czarek wracał ze szkoły tym razem bardzo powoli i dumał: jak zrobić , żeby być na zawodach i nie zasmucić mamy? Bo przecież Pan Jezus się nie obrazi , jeśli on tylko raz opuści tę Mszę….
Już nawet pomyślał , że może uda mu się oszukać mamę, gdy nagle stanął przy przydrożnym krzyżu, obok którego zawsze tylko przebiegał.. Podniósł głowę i przypatrzył się drewnianemu Panu Jezusowi, który wyglądał tak żałośnie….- Aleś Ty biedny ! – szepnął Czarek – Wszystko ci zabrali, nawet ubranie i koronę. Taki zakurzony , przez korniki obgryziony… Nawet kwiatki ci zdechły, bo nie ma kto przynieść nowych. Co Ty Jezu , w końcu masz? Nawet ( i tu się zawstydził)… nawet niedzielę chcą Ci zabrać. I wtedy nagle postanowił : Nie ! Ja ci niedzieli nie zabiorę. Na zawody jechać nie muszę. Co się należy panu Cezaremu to Cezaremu, a co Jezusowi , to Jezusowi i koniec! I kropka!
W następną niedzielę rozśpiewane dzieciaki pojechały autobusem na zawody, a Czarek pomachał im tylko ręką i poszedł z mamą do kościoła. Teraz inaczej patrzył na to , co wtedy było takie nudne i brzydkie. Nawet ta podobna do wiedźmy pani uśmiechnęła się do niego. Po komunii zapytał Pana Jezusa : „ Poradź mi proszę, co ja mam robić z czasem przez resztę niedzieli ?” I już jakaś myśl zaczęła mu chodzić po głowie, ale ktoś gadał obok, przeszkodził i myśl uciekła. Pomogła mama , mówiąc : „ Jeśli nie masz co robić , to chodź ze mną do szpitala. Odwiedzimy chorą ciocię.
W szpitalu było wielu odwiedzających. Wokół prawie każdego łóżka z chorym siedziała rodzina , znajomi, a na stoliczku stały kwiaty , kompoty, leżały czekolady , książki…. Tylko przy łóżku jednej staruszki nie było nikogo, a ona smutniutka szeptała cichutko różaniec. Ni stąd , ni zowąd przyszedł Czarkowi do głowy pomysł : Kupię tej staruszce pachnące groszki. Niech ona ma też coś co ją ucieszy. I za chwilę stał przed jej łóżkiem z bukiecikiem w ręce.
– A kto cię przysłał , kochane dziecko? – zapytała staruszka słabiutkim głosem.
Czarek nie bardzo wiedział co odpowiedzieć , więc odrzekł krótko : „ Pan Jezus!”
– O , ja wiedziałam , że On kogoś przyśle, przecież się modliłam. – szepnęła staruszka , uśmiechając się jakoś tak fiołkowo czy groszkowo.
Wtedy Czarek zapytał : Czy mógłbym przyjść tu jutro i poczytać pani książkę? Mam taką bardzo wesołą. Mamie też czytam.
– A przyjdź , kochany , przyjdź. Ale ty pewnie nie masz czasu, co ?
– Właśnie , że mam ! – powiedział Czarek i już obmyślał, co przyniesie staruszce jutro i pojutrze.
W poniedziałek przyniósł książkę i gazetę. Czytał staruszce chyba z godzinę. We wtorek mama dała mu kompot dla chorej. W środę zrobił kilka kasztanowych wesolutkich ludzików. W czwartek pokazywał staruszce swój album ze znaczkami. W piątek pobiegł do księdza , bo go staruszka o to poprosiła. W sobotę miała mieć operację, więc obiecał , że na pewno przyjdzie w niedzielę.
W niedzielę opowiedział Czarek szeptem Panu Jezusowi o tej staruszce, którą bardzo polubił, a która była bledziuteńka jak opłatek. Po Mszy św. Włożył do torby niespodziankę i pobiegł do szpitala. Zatrzymała go nagle znajoma pielęgniarka i pokazała kąt , w którym stało łóżko staruszki, zasłonięte białym parawanem.
– Czarku , ta pani właśnie oddała Bogu duszę – powiedziała.
Czarek podszedł bliżej i stanął zdumiony, bo na łóżku obok bielutkiego ciała staruszki siedział i płakał…. pan Cezary. Nagle odwrócił się do Czarka, popatrzył na bukiecik w jego ręce , na torbę i zapytał :
– Czy to ty, Czarku odwiedzałeś moją mamę przez cały tydzień i znosiłeś jej upominki ?
– Tak – powiedział Czarek – to nic takiego. Miałem dużo czasu…..
– Widzisz – powiedział pan Cezary – a ja dla niej czasu nie miałem….
Zdążyłem tylko, bo właśnie przyjechaliśmy z zawodów, na moment jej śmierci.Powiedziała mi tylko , żebym się za nią modlił i dała mi ten różaniec. Lecz ….ja akurat tego nie potrafię. Ty się chyba lepiej znasz na tym , co ? Czarek tylko kiwnął głową, bo patrzył na staruszkę podobną do zasuszonego kwiatka od I Komunii św.
Jak bardzo zdziwione były dzieci , gdy w niedzielę wieczorem zobaczyły na pustej bieżni wolno spacerujących Czarka i pana Cezarego. Ktoś , kto podszedł bliżej zauważył , że Czarek uczy tego pana modlić się na różańcu, który potrafi czas zmienić w modlitwę.
Tadeusz Ruciński FSC