Kochani Przyjaciele, wiecie doskonale, że przeżywamy wyjątkowy czas. Trudno spokojnie przygotować się do przyjścia Pana Jezusa, skoro tyle rzeczy odrywa nas od tej Tajemnicy: kolorowe reklamy, przesyłanie życzeń, zakupy, sprzątanie, pieczenie pierników, oczekiwanie na prezenty, choinkę… Kręci się od tego w głowie, a gdy mija świąteczny czas nagle stajemy się smutni i niezadowoleni. A przecież wcale nie musi tak być! Wystarczy, że trochę się uporządkujemy. Od czego zacząć? Choćby od chodzenia na roraty. Potem pójdzie już gładko. Możemy na przykład wspólnie z Rodzicami upleść wieniec adwentowy i gromadzić się przy nim w każdą niedzielę zapalając kolejną świeczkę. Możemy czytać o Matce Bożej i św. Janie Chrzcicielu, którzy są Patronami Adwentu… Zresztą może sami coś zaproponujecie?
* * *
W lesie rosła strzelista sosenka. Była jeszcze bardzo młoda, chociaż od chwili gdy uczyła się w szkółce minęło już trochę czasu. Teraz stała między dorosłymi drzewami i marzyła, że kiedyś będzie nad nimi górować, a swoim czubkiem na pewno dosięgnie nieba. Nieraz słyszała, że dochodzą stamtąd jakieś niezwykłe dźwięki i była bardzo ciekawa jak wygląda niebo z bliska. Na razie obserwowała z zazdrością ptaki szybujące po błękicie. Niekiedy któryś z nich przysiadł na jej giętkich gałązkach, a wtedy drzewko próbowało dowiedzieć się czegoś o chmurach i gwiazdach. Ptaki były jednak bardzo tajemnicze i nie chciały zdradzać swoich sekretów. A może po prostu same nie były tak naprawdę w niebie? Pewnej jasnej zimowej nocy sosna długo nie mogła zasnąć. Na dodatek wędrująca po granatowym niebie kometa zaplatała się swoim welonem w korony drzew i teraz kołysała się tuż nad zielonej grzywką smukłej choinki. Sosna przeczuwała, że na pewno musi się coś niezwykłego wydarzyć. Gdyby tylko wiedziała co!
O brzasku drzewko poczuło dziwny wstrząs. Po nim nastąpił kolejny i dalszy i zanim sosna zdołała cokolwiek zobaczyć, przeszywający ból powalił ją na ziemię. Leżała teraz u stóp drwala, który powoli zaczął ją ociosywać. Zaszumiały smutno świerki, jodły i rozłożyste choiny. Lubiły młodą sosenkę. Myślały, że uda jej się dotknąć nieba, a tymczasem spoczywała pod ich pniami oniemiała z przerażenia. Człowiek zaś nie przerywał swojej pracy. – To pójdzie na belki…, a to na słupy… z tego będą deski… – mruczał pod nosem tnąc gałęzie i odłupując korę. Drzewko nawet nie czuło bólu, rozpacz jaka je ogarnęła była większa od uderzeń siekiery. Nie miało siły się bronić i zalane żywicznymi łzami pozwoliło się załadować na wóz ciągnięty przez woły. Jak przez mgłę zobaczyło, że tuż nad nim wędruje kometa, która wraz ze wschodzącym słońcem zaczęła przygasać. Około południa drwal zatrzymał woły. Nieopodal pasło się stado owiec pilnowane przez grupę mężczyzn i wyrostków. – Oho, ho! – zawołali. – Wreszcie będziemy mieli porządne schronienie!
– A gdzie wam je postawić? – zapytał drwal.
– Damy ci do pomocy dwóch chłopaków. Zaprowadzą cię pod grotę, w której chronimy się przed wiatrem i deszczem. Tam zbudujesz nam szopę.
Drwal z pomocnikami szybko uwinął się z robotą. Do wieczora przed wejściem do groty stanęła piękna konstrukcja. Drewna wystarczyło nawet na nowy żłób dla bydląt.
– A co zrobimy z tym zielonym wiechciem? – spytał jeden z chłopców.
Drwal podrapał się w głowę. Rzeczywiście został jeszcze niewykorzystany czubek sosny. Nic nie dało się z niego zrobić, bo był zbyt wiotki, za to naprawdę ładny. – Ot, postawmy go przed wejściem. Można na nim zawiesić suszone owoce, albo co tam macie. Niech cieszy swoją urodą ludzkie oczy.
Pod wieczór wszystko było gotowe. Sosna stała się szopą, która miała służyć ludziom i zwierzętom. Nie spodziewała się jednak kim będą jej pierwsi goście.
O zmierzchu nad jej dachem pojawiła się znajoma kometa oświetlając drogę do pobliskiego miasteczka. Właśnie tą drogą wkrótce zaczęło przybywać coraz więcej wędrowców. Najpierw pojawiło się jakieś biedne małżeństwo. Widać było, że są bardzo zdrożeni i potrzebują odpoczynku. Szopa otworzyła gościnnie swoje drzwi. Nie spodziewała się, że już za chwilę usłyszy płacz dziecka. Dobrze, że w żłobie było siano i Matka mogła w nim ułożyć swojego nowonarodzonego Synka. Ledwo sosna ochłonęła ze zdumienia i wzruszenia, gdy usłyszała śpiew nieziemskich istot. Zaraz też do jej wnętrza wpadli hałaśliwi pasterze, a zaraz za nimi weszli dostojni goście z bogatym orszakiem. Drzewko, które stało się szopą poczuło, że spełnia się jego marzenie. Chociaż nie rosło już wśród swoich zielonych sióstr i nie patrzyło na szybujące wysoko ptaki, dotykało Nieba. – Czy to możliwe żeby Niebo było tak blisko? – pomyślało.
– Zobaczysz, za kilkadziesiąt lat będzie jeszcze bliżej – odpowiedział czyjś głosik. Sosnowe drewno miało wrażenie, że był to głosik Niemowlęcia. Ale w jaki sposób takie maleństwo mogło cokolwiek powiedzieć? A jednak, po wielu latach od tamtego zdarzenia, drzewo na zawsze połączyło się z Niebem. Ale to już całkiem inna historia…