W moim doświadczeniu egzorcysty miałem czasami do czynienia z przypadkami strasznych ludzkich cierpień. Ludzie cierpieli, gdyż odczuwali ból w różnych częściach ciała, którego nie można było w żaden sposób wyjaśnić z medycznego punktu widzenia.
Cierpieli z powodu niewidzialnych uderzeń pięściami i kijami, pozostawiających jednak siniaki.
Cierpieli z powodu krzyży, zadrapań, głębokich cięć i krwawiących napisów na ciele.
Cierpieli z powodu paraliżu, który pojawiał się i znikał.
Cierpieli, ponieważ czasem czuli bezwład ciała i byli zmuszeni znosić stosunki seksualne z jakąś niewidzialną istotą.
Cierpieli, ponieważ było im trudno uczestniczyć we mszy świętej, odczuwali jakąś blokadę i nie mogli się poruszać, kiedy mieli wstać i przyjąć Ciało Jezusa w Komunii świętej.
Cierpieli z powodu odrażającego smaku konsekrowanej Hostii i z powodu trudności przełknięcia jej, a przede wszystkim dlatego, że czasem byli zmuszeni ją wypluć.
Czy to przypadki chorobowe?
Zdarzało się, że gdy rozpoczynałem nad nimi modlitwę, wpadali zaraz w trans i pojawiała się w nich nowa osobowość:
- harda,
- skrajnie zaborcza,
- przeciwna małżeństwu i uczuciom rodzinnym,
- która umie tylko nienawidzić,
- która kusi,
- mająca nadzwyczajne zdolności,
- nadzwyczaj błyskotliwa, która odpowiadała na moje pytania w tak głęboki z punktu widzenia teologicznego sposób, że przekraczały one możliwości tejże osoby,
- która cierpiała i krzyczała z bólu dlatego, że trzymałem ręce nad jej głową i wzywałem Ducha Świętego,
- która nie znosiła bliskiej obecności wody święconej, krucyfiksu lub Biblii, co powodowało u niej wielkie cierpienia,
- która jeśli miała się zwrócić do Jezusa, nie wzywała Go po imieniu, ale posługiwała się w stosunku do Niego zaimkiem, a Biblię nazywała deprecjonującym mianem „sterty papieru”.
Czy to wszystko działo się z powodu rozdwojenia jaźni?
Nie wydaje mi się. Owa niechęć do świętości u osób głęboko zaangażowanych w chrześcijaństwo, niechęć, która objawiała się przed przyjęciem Komunii świętej lub podczas zbliżania do nich krucyfiksu, Biblii albo jakiejś relikwii lub podczas pokrapiania wodą święconą lub wzywania Ducha Świętego z nałożeniem rąk na głowę, a przede wszystkim te świadome i głębokie odpowiedzi, które wykraczały poza ich wiedzę teologiczną, podczas gdy wiemy, że „wzburzenie psychomotoryczne chorych psychicznie poprzedza i także towarzyszy mu otępienie umysłowe”: wszystko to podsuwało mi myśl, że mam do czynienia ze złem, o którym napisane jest w Biblii i które powoduje wyżej wymienione cierpienia.
Potwierdzenie uzyskałem stąd, że dzięki egzorcyzmom wszystko się normalizowało, a osoby wydawały się wolne i zdrowe, nie było potrzeby leczenia farmakologicznego i kuracji psychoterapeutycznej, choć kilka lat przed uwolnieniem i następującym później uzdrowieniem przerwały one leczenie. Nie wydaje mi się słuszne mówienie o efekcie „placebo”, skoro uzdrowienia następowały dopiero dzięki odprawianym trzy razy w miesiącu przez kilka lat modlitwom, z wyjątkiem tylko jednego przypadku, kiedy modlitwy były odprawiane zaledwie przez kilka miesięcy. Efekt „placebo” mógł mieć miejsce wyłącznie na samym początku, kiedy osoby mogły być psychologicznie podatne na niego.
Nieuniknione pytanie
W tym momencie spontanicznie rodzi się pytanie: a co jeśli uwolnienie, a w konsekwencji uzdrowienie, nie jest rezultatem efektu „placebo”, ale interwencji Boga, o którym mówi się, że jest wszechmocny? Dlaczego zatem potrzeba było tak dużo czasu, aby osiągnąć uwolnienie i w konsekwencji uzdrowienie? Czyżby Bóg nie był wszechmocny?
Nie umiem wyjaśnić tej zwłoki. Wiem tylko na poziomie teoretycznym, że uzasadnienia mogą być różne.
Pierwszym uzasadnieniem może być brak dostatecznej współpracy cierpiącego w czasie procesu nawrócenia.
Drugie uzasadnienie wynika stąd, że cierpiącemu lub jego rodzinie brakuje wiary. Jezus wymagał jej zawsze przed cudem uzdrowienia lub uwolnienia: „Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy” (Mk 9, 23). Odpowiedź czasem była taka: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9, 24).
Trzecie uzasadnienie może wynikać z faktu, że dana osoba zbyt mało się modli i nie pości. Jezus wskazuje środki, za pomocą których można osiągnąć uwolnienie: „Ten rodzaj (demonów) — mówił — można wyrzucić tylko modlitwą i postem” (Mk 9, 29; Mt 17, 21).
A modlitwy i postu może zabraknąć albo ofierze nadzwyczajnego działania diabła, albo egzorcyście, albo Kościołowi. Tak, samemu Kościołowi! Egzorcysta działa w imieniu Kościoła i to Kościół uwalnia dzięki mocy otrzymanej od Pana. W konsekwencji, jeśli za egzorcystą nie stoi modlący się i pokutujący Kościół, Kościół, który posługuje się środkami wskazanymi przez Jezusa, aby wypędzać demony, to czas uwolnienia może się wydłużać. I nie możemy zapominać o tym, że Kościołem są wszyscy wierni: świeccy i duchowni.
Czwarte uzasadnienie przedłużającego się uwolnienia może brać się z faktu, że Bóg chce z tej sytuacji wydobyć pewne dobro: dobro dla poszkodowanego, dobro dla jego bliskich, którzy z tego przykrego powodu bardzo często rozpoczynają wędrówkę drogą wiary i nawrócenia; także dobro dla całego świata, od kiedy ludzkie cierpienie, skądkolwiek by nie pochodziło, dopełnia tego, czego brakuje męce Jezusa dla dobra ludzkości (por. Kol 1, 24).
Niemniej jednak, jeśli egzorcyzm nie prowadzi od razu do definitywnego uwolnienia, z pewnością zawęża pole działania diabła i demonów.
Pragnę krzyczeć z głębokim przekonaniem
Stwierdzenie w mojej działalność egzorcystycznej uwolnień i w konsekwencji uzdrowień skłaniało mnie często, by wychwalać i błogosławić Pana, by dziękować, że dał Kościołowi władzę i panowanie nad wszystkim demonami, jak też możliwość ich wypędzania. Skłoniło mnie także do napisania tej książki, aby zreferować cuda, jakich Pan dokonał poprzez odprawiane przeze mnie egzorcyzmy.
„Rozgłaszajcie Jego chwałę wśród narodów, Jego cuda” — takie jest polecenie psalmisty (Ps 96, 3), polecenie, które z przyjemnością przyjąłem.
Niniejsza książka pragnie głosić chwałę Boga. Pragnie opowiadać o Jego wspaniałej mocy. Pragnie przedstawić Jego wielkość. Chwała, moc i wielkość, które się ukazały właśnie podczas egzorcyzmów.
Widziałem to na własne oczy i dlatego pragnę krzyczeć z głębokim przekonaniem: „Prawica Pańska moc okazuje” (Ps 118, 16). Książka ta jest tego świadectwem. Czytając ją, nie sposób nie przyznać, że Pan jest naprawdę wielki, że godzien jest wszelkiej chwały i że Jego wielkość nie ma miary.
Uwolnienia, które tutaj opisuję, są znakami, o których mówił Pan Jezus, które towarzyszą wierzącym i którymi On potwierdza słowo głoszone przez apostołów:
Te zaś znaki towarzyszyć będą tym, którzy uwierzą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie. Oni zaś (tj. jedenastu apostołów) poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły (Mk 16, 17—18. 20).
Miriam: przypadek dręczenia Miriam, pochodząca z okolic Palermo dwudziestosześciolatka, doświadczyła dręczenia demona zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Dręczenie wystawiało na ciężką próbę jej system nerwowy, sprawiało, że była bliska samobójstwa, nienawidziła wszystkich, nawet tych, którzy ją kochali; szczególnie nienawidziła tych, którzy pełnili posługę kapłańską i starali się pomóc jej modlitwą. Dręczenie z upływem czasu stawało się coraz bardziej wyraźne, z każdą chwilą pojawiały się nowe szczegóły.
Wśród doznanych dręczeń było także to, że nie mogła związać się z żadnym chłopcem i zawrzeć związek małżeński. Demon, przybierając postać młodego chłopca, molestował ją seksualnie i chciał ją mieć tylko dla siebie, nie tolerując żadnego konkurenta.
Gdy dostrzegałem pewne zachowania, pojawiała się we mnie czasem wątpliwość, czy dziewczyna chwilami nie jest bardziej opętana niż dręczona, ale nie w pełni, lecz tylko częściowo, w tym znaczeniu, że demon nie blokował wszystkich jej władz, a tylko wolę. Zmuszał do mówienia określonych słów i określonego zachowania. Ona sama opowiadała: „Czułam, jakby we mnie była jakaś siła, nad którą nie mogłam zapanować”. I jeszcze: „Czułam, że moje oczy (pełne nienawiści) nie są moje”.
Pewność, że mam do czynienia z przypadkiem dręczenia diabelskiego, mogłem zyskać dopiero w świetle uwolnienia. Wcześniej mogłem mówić tylko o prawdopodobieństwie, choć dużym, ale przypadek ten, przede wszystkim dla kogoś, kto nie dopuszcza możliwości nadzwyczajnego działania diabła lub demonów, mógł być zinterpretowany jako choroba psychiczna. Sam proboszcz parafii, do której należała dziewczyna, podczas rozmowy z nią był świadkiem jednego z jej zwykłych ataków, a potem zadzwonił do mnie z radą, abym nakłonił dziewczynę do wizyty u psychiatry i do leczenia psychiatrycznego. Ona jednak nie chciała.
Nigdy nie odprawiłem formuły nakazującej egzorcyzmu, a tylko formułę błagalną. Po siedmiu spotkaniach, które odbyły się między marcem a czerwcem 2002 roku, zaburzenia znikły całkowicie i definitywnie.
Podczas modlitw dziewczyna, nie tracąc nigdy świadomości i wszystko pamiętając, stawała się — jak sama później powie i co potwierdzam — „okropnie brutalna”. Odczuwała ponadto „odrazę do modlitwy”, a także „wściekłość i złośliwość”, jak też niechęć i nienawiść do księdza. Jej ciało doświadczało straszliwych bólów, co sprawiało, że desperacko krzyczała.
W świetle uwolnienia mogę z całą pewnością powiedzieć, że takie bóle zostały wywołane przez demona, który mścił się na dziewczynie za modlitwy, którym dobrowolnie się poddawała.
Bóle ulegały uśmierzeniu pod koniec egzorcyzmu, a to było znakiem uwolnienia, choćby tylko czasowego.
Po takim wstępie zaprezentuję ten przypadek. A opowie o nim sama dziewczyna: świadek bezpośredni i wiarygodny.
W relacji pojawi się także o. Francesco Pio: będzie mowa o moim współbracie, który nie jest egzorcystą, ale jako pierwszy zetknął się z tym przypadkiem i dokonał rozeznania, odprawiając właściwe modlitwy, ale nie egzorcyzmy. Kiedy zorientował się, że dziewczyna potrzebuje pomocy egzorcysty, skierował ją do mnie.
Wspomnienie pewnej nocy
Moja historia rozpoczyna się od wspomnienia pewnej nocy. Będąc w półśnie odczułam „dziwną” potrzebę wezwania Jezusa (wówczas wzywanie Jezusa było dla mnie czymś dziwnym).
To nie był najlepszy okres dla mnie i może właśnie dlatego czułam ogromną potrzebę i silne pragnienie, by odczuwać obok siebie obecność bardziej rzeczywistą i głębszą niż inne.
Zwróciłam się do Niego zuchwale i surowo, ale przede wszystkim prowokacyjnie. Byłam bardzo rozzłoszczona.
W tym okresie nie zdarzało się nic, co wywoływałoby u mnie uśmiech, dlatego powiedziałam do Niego: „Jezu, dlaczego nie pozwalasz, żeby Cię zobaczyć? Dlaczego do mnie nie przyjdziesz? Ty, który możesz wszystko. Dlaczego każesz mi tak cierpieć? Jeśli jestem twoją córką i jeśli mnie kochasz, to dlaczego moja dusza jest tak przepełniona smutkiem?”. Po chwili kontynuowałam: „Dlaczego do mnie nie przyjdziesz? Chcę Cię zobaczyć; pragnę Cię poznać”.
Po chwili usłyszałam szept: „Przyjdę i ukaże ci się, kiedy nadejdzie chwila. Wszystko funkcjonuje jak wielkie koło”.
Powiedziałam znowu do Niego: „Co mogę uczynić, żebyś przyszedł do mnie?”. Ten sam szept odpowiedział mi: „Musisz przyprowadzić do mnie wiele osób”.
W gęstych ciemnościach dostrzegłam, jak pojawiają się rysy człowieka: miał małe usta i mały nos, przymknięte oczy i długie włosy. Widziałam tylko jego profil.
To wówczas zbliżyłam się do Kościoła i jednocześnie starałam się sprowadzić doń moją rodzinę. Zaczęłam nawet podejmować różne prace na rzecz dobra wspólnego, spowiadałam się i częściej przyjmowałam Komunię świętą.
Obecność, która przeszkadza
Od tamtego czasu wielokrotnie w nocy zakłócał mój sen ktoś, kto nie chciał, abym czuła się dobrze.
Oczywiście bardzo przykro jest opowiadać o własnym cierpieniu, szczególnie gdy ktoś nam nie wierzy, a jeszcze gorzej, gdy niemal uważa nas za osobę niezrównoważoną psychicznie. Ale rozmowa może sprawić, że poczujemy się dobrze, zwłaszcza gdy spotkamy kogoś, kto chce pomóc.
Pierwsza obecność, której doświadczyłam, objawiła się w dziwny sposób. Kiedy spałam głębokim snem, czułam szczypanie w stopy i nogi. Chciałam przekonać samą siebie, że to najpewniej sen.
Podczas kolejnych nocy zaczęłam odczuwać bardzo wyraźnie, że moje łóżko się rusza. Byłam przestraszona i przerażona jednocześnie, ale wiedziałam, że nie mogę o tym mówić, bo nikt by mi nie uwierzył. Z czasem zaczęłam mieć koszmarne sny.
Każdej nocy coraz bardziej odczuwałam obecność kogoś, kto brutalnie blokował moje nogi i ręce i nie pozwalał krzyczeć. Wszystko stało się koszmarem. Wieczorem, kiedy wchodziłam do pokoju, ogarniał mnie strach przed wejściem do łóżka.
Jak tylko przestawałam cierpieć i zmagać się z tą obecnością, wtulałam twarz mokrą od łez w złożone dłonie i, kiedy odzyskałam mowę, sięgałam po trzymany pod poduszką obrazek Ojca Pio i zwracałam się do niego z prośbą: „Ojcze Pio, czuwaj nade mną”.
Nie była to historia jednej tylko nocy. Ale to okropna historia nocy pełnej cierpienia, która powtarzała się przez wiele miesięcy. Mój system nerwowy zaczął się załamywać.
Chcę się powiesić
Pewnego dnia w desperacji powiedziałam do matki: „Zabiję się, chcę się powiesić na framudze drzwi kuchennych”. Z zimną i złowieszczą twarzą opowiedziałam jej, co zamierzałam zrobić: miałam postawić taboret na stole, posłużyć się sznurem od rolet, a potem wystarczyło kopnąć taboret i byłoby po wszystkim. Dodałam, że chcę to zrobić, żeby moi rodzice umarli ze zmartwienia.
Ale skąd się we mnie brało tyle złości? Może ze zmęczenia? Z desperacji? Ze strachu przed dalszym cierpieniem?
Wiedziałam, że nie dam już rady. Spoglądałam wielokrotnie na belkę w kuchni. W tej chwili przyglądałam się obojętnie scenie, którą opisałam matce. W tym samym czasie strach, że zostanę nazwana wariatką, sprawiał mi ból, a przede wszystkim wrogo nastawiał mnie do najbliższych mi osób, które mnie kochały.
Pewnego ranka popatrzyłam na krucyfiks w pokoju i zaczęłam wpatrywać się w koronę cierniową. Pomyślałam, że pragnienie odebrania sobie życia dodaje kolejne ciernie do tej korony. Zaczęłam prosić o przebaczenie, zaczęłam także prosić o przebaczenie za inne cierpienia, które wyrządziłam Jezusowi. Prosiłam także o przebaczenie Matkę Bożą za ból, który zadawałam Jej Synowi. Mówiłam dalej: „Jezu, proszę Cię, mimo wszystko nie opuszczaj mnie, pozwól mi odczuć Twoją obecność. Potrzebuję Cię teraz bardziej niż kiedykolwiek”.
W ciszy zaczęłam rozmyślać. Myślałam: życie zostało mi dane przez Boga jak pożyczka. Tylko On ma prawo odebrać je we właściwym momencie.
Prąd elektryczny, który mnie podrywał
W czasie tych dwóch lat spotykałam wielu ludzi i jak wszystkie dziewczyny w moim wieku — także wielu chłopców. Za każdym razem działo się coś dziwnego, odczuwałam nieprzyjemne wrażenie. Pomimo radości i uczucia, którym obdarowywałam jakąś osobę, szybko ją traciłam. Za każdym razem, kiedy chłopak zbliżał się do mnie, odczuwałam, że po moim ciele przebiega jakby prąd elektryczny, który sprawiał, że podskakiwałam jak konik polny. Nie umiałam sobie tego wytłumaczyć.
Początkowo nie zwróciłam na to uwagi. Ale kiedy przydarzyło mi się to z piątym chłopakiem, zrozumiałam, że nie chodzi raczej o przypadek. Do łańcucha dołączały się kolejne ogniwa.
Miałaś naprawdę rację
Tymczasem nocą zaczęłam żalić się szeptem. Tym zachowaniem budziłam moje siostry, które spały ze mną w pokoju. Z tego powodu postanowiłam zmienić pokój i sypiać na wersalce w salonie. Na kilka dni przed zmianą łóżka miałam dwa piękne sny. W pierwszym czułam intensywny zapach porównywalny z kwitnącym drzewem pomarańczowym. Zapach był tak silny, że aż się obudziłam. Podniosłam głowę z poduszki i rozejrzałam się dokoła: nic nie zauważyłam, niemniej jednak nadal odczuwałam przyjemny zapach. Zrozumiałam, że to nie sen. Położyłam rękę na obrazku, który trzymałam pod poduszką i powiedziałam: „Dziękuję, Ojcze Pio, że przyszedłeś do mnie”.
Następnego ranka opowiedziałam wszystko ze szczegółami mamie, która z drwiną w głosie odpowiedziała: „Co ty opowiadasz?”.
Następnego dnia to ona opowiedziała mi, że czuła w nocy woń tak silną, że się obudziła. „Miałaś naprawdę rację” — odpowiedziała.
W następnym śnie znajdowałam się na statku otulona nieprzeniknionymi ciemnościami. Nic nie widziałam, a morze było wzburzone. W jednej chwili otworzyło się niebo, z którego wydobywało się cudowne światło, oświetlające statek, morze i całe niebo. Nigdy nie widziałam tak cudownego i błyszczącego światła. Tymczasem szczelina zaczęła się poszerzać, aż wyszedł z niej anioł w kolorach tak pięknych i przyjemnych, że wręcz niemożliwych do opisania. Anioł stanął obok, a światło stawało się coraz piękniejsze. Ze światła wyszedł Jezus z chorągwią pokoju.
Wówczas powiedziałam do niego: „Proszę Cię, Jezu, powiedz coś do mnie. Dlaczego przyszedłeś z ciemności? Co mi chcesz powiedzieć?”. Gdy to powiedziałam, serce Jezusa pochłonęło cały blask i powróciły ciemności. Następnego ranka zwróciłam się do Niego tymi słowami: „Jaki sens ma to wszystko? Dlaczego odszedłeś, nic nie mówiąc?”.
Następnego wieczoru poszłam spać na wersalce w salonie przekonana, że zmieniając pokój, nie będę odczuwała tej obecności, która mnie tak dręczyła. Ale tak się nie stało. Nadal czułam się krępowana. Często wydawało mi się, że ktoś mnie podnosi z wersalki, na której śpię: tak sądziłam, ponieważ wielokrotnie słyszałam odgłos sprężyn. Z czasem zaczęłam odczuwać rękę leżącą na prawym boku: wówczas — nie wiem, dlaczego — wydawało mi się, że jest to ręka młodej osoby. Odczuwałam niewygodę i nerwowość i przekręcałam się na lewy bok ze strachu, że będę komuś przeszkadzać.
Nadeszło lato i jak co roku wyjechaliśmy do willi nad morzem. Także i tam nocą miałam wrażenie, jakby mnie ktoś szczypał, a patrząc na drzwi pokoju, zaczynałam widzieć powieszonego ojca.
Pewnego dnia powiedziałam mamie, że nie sypiam dobrze, i wyjaśniłam jej przyczyny tego. To wywołało u niej cyniczne zachowanie, powiedziała mi, że to są tylko moje wyobrażenia.
Spotkanie z kobietą
W maju tego samego roku moja siostra z powodu problemów neurologicznych znalazła się na w szpitalu w Palermo. Korzystając w tym okresie z przerwy w pracy, odwiedzałam ją każdego dnia. W tym samym mniej więcej czasie (marzec—kwiecień) poznałam młodego lekarza. Bardzo szybko między nami pojawiło się coś więcej niż tylko zwykła przyjaźń. Było nam ze sobą dobrze. Rankiem towarzyszył mi w drodze do szpitala, natomiast wieczorem wracałam do rodziców.
Dwa dni przed decyzją lekarzy o hospitalizacji mojej siostry na oddział trafiła około czterdziestoletnia kobieta, która cierpiała na ataki epilepsji. Pewnego ranka, po tym jak mój chłopak wyszedł, przywołała mnie do siebie i zapytała, czy chodzę do kościoła i czy znam o. Matteo La Grua. Słuchałam jej z ciekawością. Po chwili zapytałam, czy chciała mi coś przekazać (takie było moje wrażenie). Kobieta zaczęła ze mną rozmowę, doradzając mi, żeby zaprowadzić siostrę do o. La Grua, ponieważ siostra nie potrzebuje leczenia farmakologicznego.
Mówiła dalej, że ktoś wyrządza mi zło, że przyszłość będzie o wiele gorsza od teraźniejszości i że w ciągu tygodnia między mną a moim chłopakiem wszystko się skończy. Wyjaśniła mi, że zło oddali mnie od wszystkich osób, które poznam i poznałam. Dodała, że ja i moje siostry potrzebujemy kogoś, kto może nas uwolnić od zła, które zostało nam wyrządzone.
Odpowiedziałam jej, że się myli, ponieważ żyję w zgodzie z rodzeństwem i chłopakiem. Kobieta zakończyła, dodając, że odczuwa straszny ból, patrząc na nas w tym stanie, i przypomina mi o wizycie u o. La Grua.
Uznałam, że kobieta jest neurotyczką. Jednak nie mogłam zaznać wewnętrznego spokoju. Zastanawiając się, uświadomiłam sobie, że także i poprzednio, kiedy byłam z chłopakiem, wszystko kończyło się nagle bez żadnej przyczyny. Przestraszyłam się, że to, co mi powiedziała ta kobieta, może być prawdą i że może pojawić się ciąg dalszy.
W następnych dniach pojawiły się pierwsze kłótnie z rodzeństwem i moim chłopakiem. Wówczas opowiedziałam wszystko mamie i poprosiłam, aby zaprowadziła mnie do o. La Grua, żeby mnie szybko przyjął.
Po długiej rozmowie wziął do jednej ręki zdjęcie mojego chłopaka, drugą położył na mojej głowie i popatrzył na krucyfiks, który znajdował się w pokoju. Skierował do niego w skupieniu słowa, aby udzielił mu przenikliwych oczu. Na koniec modlitwy, patrząc na mnie ze słodyczą, powiedział mi, że to, na co cierpię, to problemy związane z brakiem spokoju i że kobieta, którą spotkałam w szpitalu, miała rację odnośnie do mojego chłopaka: dwa dni później mieliśmy zerwać ze sobą. O. Matteo pozdrowił mnie, uspakajając mnie, że będzie się modlił w mojej intencji.
Następnego dnia pokłóciłam się z moim chłopakiem i rozstaliśmy się ostatecznie.
Po burzy jest zawsze pięknie
Tymczasem udręki, które pojawiały się w nocy zaczęły się nasilać. Rękę, którą odczuwałam na moim boku w nocy, zaczęłam odczuwać także w dzień. Idąc do kościoła, byłam rozdrażniona, przysypiałam i ziewałam nieustannie. Kiedy przyjmowałam Komunię świętą, nie byłam w stanie jej przełknąć, wydawała się bardziej gorzka niż słodka.
W tym okresie, nawet w gorszych momentach, nie traciłam nigdy wiary. Nie poddałam nigdy w wątpliwość słów o. La Grua: wcześniej czy później skończy się wszystko i „z korzyścią” odzyskam utraconą radość i spokój. Nigdy nie zapomnę jego spojrzenia pełnego słodyczy i próśb kierowanych do Ukrzyżowanego: „Jezu, obdarz mnie Twoim wzrokiem, abym mógł zobaczyć, co wydarzy się temu dziecku”.
Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego to wszystko mnie właśnie się przydarzyło i kto chciał dla mnie takiego zła.
Teraz wiem, że się myliłam. Za te wszystkie cierpienia i za wszystko, co mi się przydarzało, powinnam była powiedzieć: „Dziękuję, Jezu”. Tylko w ten sposób wiele rzeczy zrozumiałam; po wielu mękach nawet najbanalniejsze sprawy miały dla mnie ogromną wartość; tak samo jak po wielkiej burzy zdajemy sobie sprawę, jak piękny może być zwykły promień słońca, tak po przebytej męce zrozumiałam, kim jest naprawdę Bóg.
Wiele razy ciekawość i desperacja narzucają inny kierunek naszej drogi: ku tym miejscom, które ja nazywam „ślepymi zaułkami”, ku chiromancji i wróżbiarstwu.
Wszystko to sprawia, że nasza droga ulega zaciemnieniu i dochodzimy do określonego punktu, w którym nasz system nerwowy już nie wytrzymuje. Nawet w momentach desperacji i cierpienia nie trzeba dopuszczać do siebie myśli, że Bóg o nas zapomniał.
Po burzy nadchodzi zawsze piękna pogoda.
Zwróciłam się do Jezusa
Tymczasem czułam, jak przenika mnie do głębi smutek, chodziłam z przygaszonym wzrokiem. Nocami było coraz gorzej, budziłam się z silnym bólem kręgosłupa. Nie mogłam się pochylić i chodziłam jak osoba dotknięta artrozą. Miałam wrażenie, że ktoś słabowity opiera się na mnie, szczególnie na plecach, karku, brzuchu i prawym boku. Najintensywniej natomiast odczuwałam rękę jakiegoś młodzieńca. Jego obecność, a przede wszystkim zimne dreszcze, które odczuwałam, zaczęły przypominać mi, że zaczęło się to pojawiać systematycznie, kiedy w przeszłości byłam z jakimś chłopakiem i mnie obejmował. To, co czułam teraz, było tym samym, co czułam w przeszłości: jakby prąd elektryczny przebiegał wzdłuż mojego kręgosłupa.
Dlatego zwróciłam się do Jezusa, błagając, aby mi pomógł.
Mój żołądek „szalał”
Obecność, którą odczuwałam, zaczęła budzić we mnie wielki strach i smutek. Uświadomiłam sobie, że nie śnię, że wszystko naprawdę się dzieje. Nie mogłam jednak nikomu o tym opowiedzieć. Nikt by mi na pewno nie uwierzył.
Wraz z upływem dni cierpienie natężało się. Czułam, jakby w moim ciele były dwa serca: jedno w klatce piersiowej, a drugie w żołądku. Wystarczyło, żebym położyła rękę na żołądku, by odczuć, jak drży i się trzęsie, jak stało się pewnego wieczoru, kiedy po rozpoczęciu modlitwy poczułam, jak mój żołądek „szaleje”. Wzięłam obrazek Ojca Pio i położyłam na żołądku. Od razu poczułam, że drży także i ręka, którą przyciskałam obrazek; wydawało się, że przesuwa się w prawo i w lewo, w dół i w górę.
Zrozumiałam, że nie mogę już tak dłużej żyć. Czułam się, jakbym szła wąską, ciemną uliczką, oświetlaną tylko blaskiem małej świeczki. A ja chciałam znowu znaleźć się na szerokiej i rozświetlonej ulicy, jak dawniej.
Ponadto bałam się poznać nowego chłopaka, a to sprawiło, że stałam się drażliwa i wyniosła wobec wszystkich, których spotykałam. Tylko sam Bóg wie, jak stałam się okrutna i zła. Obrażałam rodziców, a przede wszystkim ojca, który uparcie mi nie wierzył. Zwykł mi mówić: to nie tak tragiczna sytuacja, osoby, w które wstąpił demon, nie mogą nawet przejść obok kościoła.
Teraz bardzo dobrze rozumiem, że jego słowa miały na celu przede wszystkim dodanie mi odwagi. On zrobiłby wszystko, żeby zobaczyć mnie radosną jak dawniej, dlatego starał się zminimalizować mój strach. To oczywiste, że także on cierpiał: jego oczy były jeszcze smutniejsze niż moje.
Bóg otworzył mi drzwi
Moja siostra (ta, która znalazła się w szpitalu z powodu problemów neurologicznych) przez kilka miesięcy chodziła na spotkania modlitewne i czuła się bardzo dobrze; już nie odczuwała bólów głowy; jej twarz stała się radośniejsza niż zwykle. Kobieta, którą spotkałam w szpitalu, także w tej kwestii miała rację.
Ja także zaczęłam uczęszczać na te modlitewne spotkania, ale jakiekolwiek rezultaty w moim przypadku pojawiły się bardzo późno. Bóg jednak otworzył przede mną drzwi, pozwolił mi spotkać chłopaka, „cudownego lekkoducha”, o oczach tak radosnych i pięknych, jakich nie widziałam nigdy wcześniej. Opowiedział mi o swojej siostrze.
Ta dziewczyna, będąca w moim wieku, w przeszłości przez jakieś dwa lata miała podobne problemy jak ja. Słuchałam z wielką uwagą opowieści chłopaka, mając nadzieję, że on dostrzeże mój problem i nie będę musiała o nim opowiadać. Kradłam z jego oczu, a nie z ust, każdą najdrobniejszą sylabę. Kiedy skończył opowieść, powiedziałam mu, że ja także mam problemy.
Tymczasem nasza przyjaźń się umacniała, często rozmawialiśmy przez telefon, wychodziliśmy razem. Nie myślałam, żeby wykorzystać naszą znajomość, aby pomóc sobie.
W tym okresie obecność, którą odczuwałam, stawała się coraz intensywniejsza. Wieczorem, kiedy kładłam się do łóżka, mój spokój był cały czas zakłócany. Wydawało się, jakby ktoś za wszelką cenę chciał zrobić sobie trochę miejsca obok mnie, by spać, i mnie popychał. Wówczas przesuwałam się, robiąc wolne miejsce. Rano budziłam się nerwowa i zmęczona. Jeśli decydowałam się nie ruszyć, zajmując całą przestrzeń łóżka, czułam, że się duszę.
Pewnego wieczoru, wchodząc do łazienki po ręczniki, usłyszałam lament jakiejś osoby: to był głos młodego mężczyzny. Przekonałam się, że ręka, którą odczuwałam na plecach, to była jego ręka i to on domagał się miejsca w moim łóżku. Było mi źle dlatego, że on też czuł się źle.
Przypomniałam sobie, że w przeszłości odczuwałam bóle kręgosłupa i porażenie prądem za każdym razem, kiedy jakiś chłopak mnie obejmował; działo się tak za przyczyną nękania mnie przez tego młodzieńca.
Następnego wieczoru poczułam w pokoju tę samą obecność, z którą miałam do czynienia w łazience dzień wcześniej. Tym razem młodzieniec płakał. Zostawiłam zatem dużą część łóżka wolną i zaczęłam się modlić, dopóki nie zasnęłam………………………………………………………………………………………………………….. cdn.