Modlitwa w Duchu wymaga od nas przede wszystkim pragnienia spotkania Boga. Możemy być hojni na modlitwie jedynie wówczas, gdy gorąco pragniemy spotkać się z Bogiem.
Zacznijmy zatem od modlitwy o owo głębokie pragnienie widzenia Boga, wiedząc, że już ono samo jest owocem Ducha. To dobry początek; jak pisze święty Paweł, „nie umiemy się modlić tak, jak trzeba” (Rz 8, 26). To Duch wprowadza nas w modlitwę i budzi w nas jej głębokie pragnienie.
Teolog Wilkie Au opowiada historię o uczniu, który prosił mistrza, by go nauczył się modlić. Mistrz zaprowadził ucznia na płytki brzeg rzeki i zanurzył głowę chłopca w wodzie. (Prawdopodobnie uczeń pomyślał sobie, że jest to jedna z technik skupiania uwagi, używanych podczas zajęć szkolnych). Mistrz trzymał głowę ucznia pod wodą tak długo, dopóki nie zaczął się wyrywać; dopiero wtedy go puścił. Chłopiec był zdumiony: prosił przecież mistrza o to, by go nauczył się modlić, a nie o to, by próbował go zabić.
Wówczas mistrz udzielił mu pierwszej lekcji modlitwy. Rzekł mu: „Jeśli twoje pragnienie modlitwy nie będzie tak proste i jednoznaczne, jak twoje pragnienie powietrza, nie nauczysz się modlić”. Dlatego, ucząc się modlitwy, powinniśmy najpierw nauczyć się z całego serca pragnąć spotkania z Bogiem.
Ludzie, którzy bardzo angażują się w posługę, zawsze znajdują sobie wymówki zwalniające ich z modlitwy. My, księża, jesteśmy często tak zajęci, że nie wiem, jak wielu z nas ma jeszcze ochotę się modlić. Obowiązki duszpasterskie nie pozostawiają nam nieraz zbyt wiele czasu na pozostawanie w samotności. Ogromnie złości mnie, gdy ludzie znajdują czas, by iść do supermarketu, do teatru, kina czy restauracji, a nie znajdują dość czasu na kontemplację.
Czemu potrafią znaleźć czas na te powszednie rozrywki i zajęcia, a wymawiają się od modlitwy?
1. Być może brak im nie tyle czasu, ile raczej chęci. Tak jest w przypadku wielu z nas. Dzieje się tak w rodzinach; podobnie jest też z młodzieżą, która znajduje czas na wiele zajęć z wyjątkiem kultu i modlitwy. Powinniśmy zatem modlić się, by dar Ducha Świętego doprowadził nas do modlitwy. Bez tego daru nasze wysiłki będą sporadyczne, rutynowe i krótkotrwałe. Modlitwa zależy od intensywności obecnego w każdym z nas pragnienia spotkania Boga, pragnienia, które rozpala w nas Duch, stabilizując nasze życie modlitwy.
2. Drugim warunkiem modlitwy jest pokora. Bez pokory nie poznamy Ducha. Wspomniałem już, że pokora to postawa, w której pozwalamy Bogu być Bogiem. Pokora wymaga od nas, byśmy zrezygnowali z naszego dążenia do panowania nad wszystkim. Ci z nas – wyświęceni i niewyświęceni – którzy sprawują posługi duszpasterskie, przyzwyczajeni są do komenderowania. Potrafimy znakomicie planować, zarządzać, administrować i realizować własne wizje; jesteśmy zawsze gotowi do zmieniania świata.
Przychodzi jednak czas, gdy musimy puścić stery i pozwolić Bogu być Bogiem. Sekret polega na tym, by umieć poddać się powiewom Ducha. Rozumiana w ten sposób pokora nie jest biernością, lecz gotowością do działania w harmonii z Bogiem, oddania się do dyspozycji Bogu, służenia Mu. Nie powinno nas zatem dziwić, że ludzie pokorni potrafią niekiedy działać z ogromną determinacją, okazując wielką siłę woli.
W pokorze powinniśmy zatem starać się na modlitwie dążyć do transparencji, do stawania przed Panem takimi, jakimi jesteśmy. Gdy modląc się, oczekujemy przyjścia Ducha, odsłońmy nasze prawdziwe „ja”, nasze zranienia, zmęczenie, ból i troski. Zrezygnujmy z „ja”, którym chcielibyśmy być, z pseudojaźni, którą sobie skonstruowaliśmy. Mamy przecież spotkać się z Duchem Prawdy; módlmy się więc o dar przejrzystości w obliczu Boga.
3. Na modlitwie potrzeba nam też oczywiście dyscypliny ciszy. Starajmy się nie o tę groźną ciszę, która zapada pomiędzy ludźmi nieodzywającymi się do siebie z gniewu. Z doświadczeń rekolekcyjnych wiem, że czasem narzucenie ludziom ciszy jest dość łatwe, gdyż w swym codziennym życiu często unikają kontaktów z bliźnimi, do których są wrogo nastawieni. Cisza nie jest dla nich zatem niczym nowym; jest to jednak najbardziej hałaśliwy rodzaj ciszy, nie ten, którym żywi się modlitwa i który wypełnia modlitwę.
Cisza jest gotowością oczekiwania, wsłuchiwania się w powiew nadchodzącego Ducha. Ludzie karmiący się prawdziwą ciszą stają się bardziej wrażliwi na innych i ich potrzeby. Stają się „sercem” wspólnoty. Bez ciszy nie zdołamy poczuć poruszeń Ducha w naszych sercach, w sercach innych ludzi i w zgiełku świata. Kto nauczy się ciszy na modlitwie, będzie umiał skutecznie rozeznać i odczytać działanie Ducha w historii Kościoła, świata, a także w swym własnym życiu.
* * *
Modlitwa tworzy wspólnotę. Prawdziwa wspólnota trwa na modlitwie. Modlitwa jest szkołą życia wspólnotowego. Poprzez modlitwę w Duchu nawiązujemy kontakt z naszym prawdziwym „ja”, otwierając się na większą od nas Tajemnicę. Modlitwa to sposób trwania w harmonii z Bogiem i życia zgodnie z Bożą wolą. Owocem modlitwy jest człowiek, który kocha. Nieporządek, jaki widzimy w świecie, bierze się z rozpaczliwego wysiłku odrzucania prawdy.
Wypracowaliśmy wyrafinowane metody maskowania zła i wytwarzania wirtualnej rzeczywistości, która staje się normą prawdy. Nieomal wszystkie aspekty naszego życia cechuje niedostatek odpowiedzialności, nie ma w nim bowiem tajemnicy, przed którą bylibyśmy odpowiedzialni. Owocem tego braku jest pycha, lęk, nietolerancja i strach. Jeśli ludzie na całym świecie ponownie odkryją modlitwę i wezmą ją sobie do serca, zdobędą potężne narzędzie budowania ogólnoświatowej wspólnoty.
Chcę zakończyć ten rozdział o wspólnej modlitwie opowieścią o moim spotkaniu z pewną kobietą z naszej parafii w Cavite w diecezji Imus. Przyszła na moje spotkanie z żonami i dziećmi Filipińczyków pracujących poza granicami kraju. Jej mąż pracował na statku, który eksplodował i zatonął w Norwegii na początku roku 2004. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Powiedziała mi: „Czasem mówię Bogu, że wiem, że mój mąż jest gdzieś cały i zdrowy; może dotarł na jakąś wyspę. Kiedyś go odnajdą. Są jednak dni, gdy coś we mnie prosi Boga, by wybaczył mojemu mężowi i dał mu wieczny spoczynek”. Gdy to mówiła, widziałem, jak jej serce miota się pomiędzy zaprzeczeniem i pogodzeniem się z losem.
„Klękam przed Najświętszym Sakramentem – mówiła dalej kobieta – lecz nie mogę wydobyć z siebie słowa. Często nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem, o co mam się modlić. łapię się na tym, że płaczę przed Panem. Myślę, że łzy to najlepsza rzecz, jaką mogę dać Bogu. Ufam, że Bóg zatroszczy się o moje dzieci i da mi siłę, bym mogła je wychować”.
Zmuszając się do uśmiechu i powstrzymując się, by nie wybuchnąć płaczem, spytała mnie: „Myśli ksiądz, że się modlę?”. „Tak – odpowiedziałem – właśnie nauczyła mnie pani, jak się modlić”.
Kard.Luis Tagle